sobota, 20 października 2012

Rozdział 20.


Miłość to takie śmieszne zjawisko. Zakochujemy się i nagle wszystko wydaje się być inne. Obiekt naszych westchnień staje się naszym ideałem. Gdy uczucie jest nieodwzajemnione to cierpimy. Nasze młodzieńcze serca pękają z bólu.
W końcu pojawia się ta odpowiednia osoba. Niespodziewanie staje nam na drodze. Wpadamy w sidła i nie ma wyjścia, ale nie szkodzi, bo jesteśmy szczęśliwi. Przytulamy się do ukochanej lub ukochanego i czujemy, jakbyśmy mieli cały swój świat w rękach. Łączy nas bezwarunkowa więź, chcemy tylko szczęścia swojego Romea lub swojej Julii.
Powoli, jeszcze trochę zaspana podniosłam powieki. Ujrzałam Marco, który bawił się moimi brązowymi włosami.
- Dzień dobry – powiedział i pocałował mnie w czubek nosa. Zakryłam się kołdrą nie chcąc wyjść. – Aniele, chodź do mnie.
Wylazłam spod jasnego materiału. Spojrzałam mu w oczy, które zawsze wydawały mi się być brązowe, jednak dopiero teraz spostrzegłam, że byłam w błędzie. Tęczówki chłopaka były piwno-zielone, patrzyły właśnie na mnie. Było w nich tyle ciepła i zrozumienia. Zupełnie jak w osobniku, do którego należały.
- Cześć, wariacie – przywitałam się. Złożyłam pocałunek na jego ustach, po czym położyłam głowę na nagiej klatce piersiowej Marco. Słyszałam bicie jego serca – było ono dla mnie najpiękniejszym dźwiękiem na świecie.
Leżeliśmy tak jeszcze przez kilka minut, lecz stwierdziliśmy, że pasuje w końcu zwlec się z łóżka. Chłopaki mieli mieć trening, a ja po raz kolejny miałam być jego gościem.
W mieszkaniu było cicho więc myśleliśmy, że Robert już się zmył. Wyszłam z pokoju jedynie w koszuli nocnej, a Marco ubrał spodnie. Niekompletnie odziani przemieszczaliśmy się w kierunku salonu,
- Witam – Lewy uśmiechnął się do nas. – Co się tak skradacie?
Spojrzeliśmy po sobie. Czułam, że oblewam się rumieńcem.
- Chyba powinienem się zbierać – Reus zrobił tył zwrot  a po chwili wrócił do nas, żeby się pożegnać i zniknął za drzwiami.
- Jadłeś śniadanie? – starałam się odwrócić uwagę Lewandowskiego. Poczłapałam w kierunku lodówki. Brunet podążył za mną.
- Kaja – odłożył na blat opróżniony do połowy kubek z kawą. – Nie mam nic przeciwko temu, żeby Marco od czasu do czasu tutaj spał.
- Więc o co chodzi? – zapytałam rozdrażniona.
- O nic – jego niebieskie ślepia wpatrywały się we mnie. Były niczym tafla jeziora, nieprzeniknione, głębokie, tajemnicze. – Dziwnie mi widzieć kolegę z klubu półnagiego we własnym mieszkaniu, a nie w szatni po meczu, ale wiem, że jakoś muszę to przecierpieć, ponieważ on cię uszczęśliwia.
- To dlaczego tak na mnie patrzysz?
Nic nie odpowiedział tylko mnie przytulił. Nie rozumiałam jego zachowania.
- Przepraszam – zrobił minę szczeniaczka. – Rozmawiałem z Wojtkiem. Nie chciałem, żebyś się wkurzyła. Jesteś dla mnie jak siostra to stąd ta opiekuńczość.
- Masz Milenę – wytknęłam mu.
- Kajka, błagam – wywrócił gałami i zaśmiał się. – Owszem, ale ty jesteś moją przyjaciółką, bardzo bliską, niemal jak rodzina.
- Wiem, tylko się z tobą droczę – odparłam i wystawiłam mu język.
- W końcu widzę Kaję, taką jaką zawsze lubiłem – poczochrał moje włosy, za co spiorunowałam go wzrokiem. – Nie bij!
Mając takiego przyjaciela jakim był Robert życie stawało się o wiele łatwiejsze.

*

- Kaja, dziękuję – Jurgen usiadł obok mnie. – Jak przychodzisz na treningi to chłopakom jakoś od razu chce się biegać, zwłaszcza Reusowi. Masz na niego dobry wpływ, w końcu spędzacie dużo czasu ze sobą.
- E tam, to nie moja zasługa – odparłam.
- Uwierz mi, wiem, co mówię – wyszczerzył się. Zwiesiłam głowę i westchnęłam. – Czy wy…?
- Uhm, tak – przyznałam nieco zawstydzona.
- Życzę wam szczęścia, chociaż patrząc na niego to nie muszę chyba tego mówić.
- Jak to? – lubiłam rozmawiać z trenerem Kloppem. Był sympatycznym człowiekiem, z którym można było się powygłupiać, jaki i porozmawiać szczerze od serca. Nie dało się go nie lubić.
- Kiedy zaczynałem z nim współpracę to owszem był ambitny i pracowity, w końcu nadal tak jest. Pomimo swojego młodego wieku widzę w nim potencjał. Od jakiegoś czasu zauważyłem w nim pewną zmianę. Jest weselszy niż zwykle, żartuje jeszcze częściej, uśmiech nie schodzi mu z twarzy. Myślałem, że może po prostu dobrze się czuje z drużyną albo udzieliła mu się głupawka Mario. Teraz jednak wiem, że wszystko tkwi w Tobie – wyjaśnił. Szczęka mi opadła. Nigdy nie spodziewałabym się takich słów po szkoleniowcu BVB. – Nie rób takiej zdziwionej miny. To wszystko prawda.
- Chyba po prostu nie wierzę, że to wszystko się tak potoczyło – wyznałam.
- To uwierz – poklepał mnie po ramieniu, po czym wstał z miejsca i podszedł do chłopaków, którzy podczas chwili nieuwagi trenera zaczęli się wygłupiać.
Cała sytuacja była bardzo komiczna, bowiem Reus ukradł Lewemu buta i ten gonił za nim przez całe boisko. Jurgen rozłożył tylko bezradnie ręce, a reszta drużyny zwijała się ze śmiechu.
- Widzę, że coś mnie omija – podniosłam głowę i zobaczyłam Mario, który jak zwykle się uśmiechał. Pocałował mnie w policzek na powitanie, po czym zajął miejsce obok mnie. – U nas to nigdy nudno nie jest.
- Nie da się ukryć – włożyłam ręce do kieszeni i zerknęłam na niego. – Szkoda, że nie zagrasz w sobotę.
- Żałuję, ale mam nadzieję, że szybko wrócę do pełni sił. Potem spotkanie z Realem! Jak mnie Ronaldo zobaczy to się schowa w szatni – Goetze żwawo wymachiwał rękami. – Nie śmiej się, tak będzie!
- Mario, nie podrywaj mojej dziewczyny – zmachany blondyn usiadł obok nas. W ręce dalej miał korka Lewego, którego raczej nie zamierzał oddać. – Patrzcie, to moje dziecko.
- Nie wiedziałem, że Kaja była w ciąży – zażartował kontuzjowany zawodnik Borussii.
- Ty wielu rzeczy nie wiesz – zaśmiałam się. – Jak go nazwiemy?
- Marco Reus Junior, oczywiście! – wykrzyknął.
- Imbecyl! – syknął w jego stronę brunet wyrywając mu jego bobasa. Ubrał go z powrotem na stopę i spojrzał na niego groźnie.
- Oddaj nasze dziecko – Marco wstał z miejsca i wypiął mężnie swoją klatę do przodu.
- Spłodzicie sobie drugie – odrzekł Robert. Spojrzał na mnie i posłał mi wzrok, co miało oznaczać „tak naprawdę wcale nie mam tego na myśli”.
- Radzę ci kupić zatyczki do uszu. Znając Marco weźmie sobie do serca twoje słowa – Mario dał Bobkowi kuksańca w ramię.
- Zboczeńcy mnie otaczają! - krzyknęłam udając przerażenie. Wybuchnęliśmy śmiechem i zapomnieliśmy o durnych sprzeczkach.

*

- Kaja, otwórz drzwi - rozkazał mi Lewy. 
Spojrzałam na niego z miną a'la "are you fucking kidding me?". Wiedziałam, że z nim nie wygram więc poszłam przywitać gościa. Nacisnęłam klamkę i omal nie padłam na zawał. 
- Dzień dobry - przywitała się z uśmiechem na twarzy.
Robert był równie zdziwiony jak ja. Wybąkał coś pod nosem i ewakuował się zostawiając nas same. Wpuściłam ją do środka, chociaż nie miałam na to ochoty. Położyła torebkę na fotelu, a następnie spojrzała na mnie.
- Czego tu chcesz? - zapytałam. Założyłam ręce na piersi i czekałam na jej odpowiedź. 
- Chciałam ci tylko oznajmić, że twoje szczęście już długo nie potrwa - rzekła.
- To ma być groźba? - spojrzałam na nią z kpiącym uśmieszkiem.
- Nie - odpowiedziała chłodno. - Marco będzie ojcem mojego dziecka.
Zaczęłam kręcić głową z niedowierzaniem. Nie mogłam wyjść z szoku. Patrzyłam się na nią i nic nie mówiłam. Jej twarz wyrażała triumf i zadowolenie. Wyszła z mieszkania zostawiając mnie otępiałą, nie mogącą nic z siebie wydusić.

*

Siedziałam z Mario u niego rozmawiając o tym, co powiedziała mi Caroline. Przychodziło mi z trudem wypowiadanie kolejnych słów. Nie wiem dlaczego poszłam z tym akurat do niego. Chyba pokierowało mną to, że bądź co bądź - jest najbliższym przyjacielem Marco. 
Rozległ się dzwonek. Dołączył do nas blondyn we własnej osobie. Goetze przywitał się z nim i zostawił na samych. Reus chciał mnie pocałować, ale odsunęłam się. 
- Musimy porozmawiać - poklepałam miejsce obok siebie. Posłusznie usiadł i przyglądał się mi. - Była u mnie Caroline.
- Że co? Czego chciała? Co powiedziała? - chłopak ożywił się i zaczął zadawać masę pytań.
- Będziesz mieć swojego Marco Reusa Juniora - powiedziałam. Jego reakcja była taka sama jak moja. Szok. Niedowierzanie. Zdziwienie. 
- Zaskoczyłaś mnie - odezwał się w końcu. - Kaja, co teraz?
- Ty mi powiedz.
- Będę musiał z nią porozmawiać - spuścił głowę. Chwycił mnie za rękę i uśmiechnął się pokrzepiająco. Miał nadzieję w oczach, ale był smutny. - To nie zmienia moich uczuć do ciebie.
Westchnęłam i przytuliłam się do niego. Objął mnie ramieniem i pocałował w czoło. Kochałam go. Bezgranicznie.
_____________________________________________
Miał być dłuższy, ale musiałabym tu wplątać mecz z Schalke, a nie chcę tego robić, żeby nikogo więcej nie dołować. 
Namieszałam. Znowu! Miało się skończyć inaczej, ale doszłam do wniosku, że nie będę chamska, że zrobię to potem... xd
W środę Real. Ciekawie będzie. Mam nadzieję, że zobaczę Mario, Marcela i Gundo na boisku, bo zginiemy. ;_;
A teraz idę, bo Barca właśnie gromi Deportivo!

11 komentarzy:

  1. CUUUDO <3
    Boskie ;3
    Nie wiem co napisać ;o ;3
    Masz talent !
    Czekam na nexta :D
    Też mam nadzieję, że będą grali !
    Są potrzebni ! <3
    Bardzo potrzebni *____________*

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejku cudowne *___* popłakałam się, ale to norma :) i zgadzam się, że muszą zagrać :D MUSZĄ .

    OdpowiedzUsuń
  3. TO jest genialne !!!!!!! :D
    Ciekawi mnie co będzie dalej..
    Ta ciąża to świetny pomysł ! Zrobi sie troszke zamieszania.. :D. I tak zgadzam się - muszą zagrać <3.
    POZDRAWIAM JUSTA <3 :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział świetny.. czekam już na kolejny aaaaaaa<3
    Zajebiście piszesz :)
    Oj tak muszą zagraać<3

    OdpowiedzUsuń
  5. Caroline w ciąży? Zaczyna robić się coraz ciekawiej. Czekam na kolejny.
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział świetny, jak każdy :P Znowu namieszałaś xdd
    Nie mają innej opcji jak wyjść w środę na boisko :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Masz zarąbistego bloga :) Jak ja się cieszę, że na niego trafiłam. Przeczytałam wszystkie posty, które umieściłaś do tej pory i się normalnie zakochałam w tym opowiadaniu. Więc, zyskałaś nowego czytelnika.
    Mam prośbę. Zaczynam pisanie opowiadania i chciałabym Cię zaprosić na mojego bloga. Narazie mam tylko bohaterów, ale może lukniesz i napiszesz mi, czy informować Cię o rozdziałach? byc-druzyna.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. Co?! Nie wierzę. Kurczę, to wszystko bardzo komplikuje sprawę, a ja nastawiałam się na wesołą sielankę, taką, jaką widział właśnie Kloppo. No nie. Nadal jestem w szoku. Mam nadzieję, że sobie jakąś z tym poradzą, a ta suka (przepraszam), przestanie zatruwać im życie. Jak ty to robisz, że co rozdział to lepszy? :)

    Tak jak zamierzałam ruszam z nowym opowiadaniem, więc zapraszam na razie na prolog gdzie-jestes.blogspot.com :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Yyy... Jedyne co mi przychodzi do glowy to "o kurwa" :O
    Caroline w ciazy?! To tak jakby Marco zlamal noge i nie mogl grac przez pol roku! Ma-sa-kra. A tak swoja droga, to dwa slodkie rozdzialy pod rzad bylo juz za duzo, w trzecim musialas cos namieszac? xD Ale e tam, ona na pewno udaje, bo nie moze sie pogodzic z tym ze Marco jej nie kocha :P
    Uwielbiam trenera Kloppa i mam wrazenie, ze w rzeczywistosci ma charakter bardzo podobny, do tego ktory opisujesz :) Tak samo uwielbiam chlopakow i ich bromanse i przyjaznie :)
    Mecz z Schalke faktycznie nie byl zbyt udany i dobrze, ze go tu nie wplatalas. Ciaza Caroline w zupelnosci wystarczy. Ale wierze, ze Kaja i Marco sobie poradza nawet z tym.
    No to do nadrobienia mi juz tylko jeden rozdzial zostal :)
    Pisz dalej <3

    OdpowiedzUsuń
  10. genialne opowiadanie właśnie jestem w trakcie czytania :D ale jeden fakt mnie zastanawia ;d Zawsze jak na początku był jeszcze z tą swoją, Marco wracał z treningu lub imprezki to od razu szedł spać i nic się nie działo ;d odwracał się plecami ;d a tu nagle mowa o ciąży Ty to potrafisz zaskoczyć człowieka :dd Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń