sobota, 3 listopada 2012

Epilog.



W sobotę zasiadłam na trybunach razem z Błaszczykowskim i Anią. Mecz zakończył się wynikiem 0:0. Emocji i sytuacji podbrakowych jak zwykle nie brakowało.
Po skończonym spotkaniu stałam razem ze Stachurską pod stadionem i czekałyśmy, aż chłopaki do nas wyjdą. Pierwszy przyszedł Lewy.
- Wracasz z nami? – zapytał. Chciałam już odpowiedzieć na jego pytanie, ale obydwoje się zaśmiali. – Bawcie się dobrze.
Objęci poszli w kierunku samochodu Lewandowskiego. Mi pozostało sterczenie pod Signal Iduna Park.
Nagle ktoś zasłonił mi oczy. Nie wiedziałam co się dzieje, zaczęłam krzyczeć, ale na nic się to nie zdało.

*

- Porąbało was? Prawie umarłam ze strachu! – darłam się na Mario, Roberta i Ankę którzy nic sobie z tego nie robili.
- Dobra, my idziemy do salonu, a ty ją we wszystko wtajemnicz – zwrócił się brunet do swojej ukochanej.
Chłopaki zostawili nas same. Siedziałyśmy w łazience w mieszkaniu Marco i nie miałam bladego pojęcia co tutaj robię. Ania wyjęła zza pleców sukienkę. Miała kolor kremowy, a z tyłu była zawiązana na kokardę. Dziewczyna kazała mi ją założyć więc zostawiła mnie na chwilkę samą.
Zdjęłam z siebie płaszczyk. Miałam na sobie moje ulubione jeansy oraz żółtą koszulkę BVB, taką jaką noszą piłkarze. Oczywiście z tyłu widniało "Reus", a pod spodem "11".
Zawołałam narzeczoną Lewego do siebie. Spojrzała na mnie z uśmiechem na ustach. Wzięła mascarę, błyszczyk, puder i poprawiła nieco mój makijaż. Wyprostowała moje na co dzień pofalowane włosy. Gdy skończyła pociągnęła mnie za sobą do pokoju.
- O kurwa – wymsknęło się Lewemu z ust. – Przepraszam, Aniu. Wiesz, że cię kocham, ale Kaja wygląda przepięknie.
- Zaczynam się zastanawiać, czy cię nie odbić Reusowi – zażartował Goetze. – Tylko buty ci nie pasują.
Ania jednak szybko na to zaradziła podając mi parę czarnych szpilek. Miałam się przejść parę razy w jedną i w drugą stronę i obrócić się ze 100 razy, dopiero wtedy stwierdzili, że jest perfekcyjnie.
Bobek zawiązał mi przepaskę na oczach mówiąc, że to konieczne. Zaczął mnie gdzieś prowadzić. Odzywał się tylko, żeby mi powiedzieć, ile stopni zostało do końca.
W końcu dotarliśmy do celu. Opaska została zdjęta. Moim oczom ukazał się przepiękny widok. Znajdowałam się na dachu budynku, w którym mieszkał Reus stojący kilka kroków ode mnie. Widziałam stąd panoramę miasta. Robert zmył się i zostawił nas samych.
Marco miał na sobie garnitur, co było do niego niepodobne. Oniemiałam z zachwytu. Wziął mnie za rękę i zaprowadził do stolika, na którym stały dwa talerze z naszym posiłkiem, a także wino, kieliszki i świece. Odsunął mi krzesło jak na gentelmana przystało. Zajęłam swoje miejsce, a on usiadł naprzeciw mnie.
- A mówiłeś, że nie jesteś romantyczny – powiedziałam śmiejąc się. Piliśmy wino, napawając się tym cudownym wieczorem.
Blondyn wyjął ze swojej kieszeni telefon, z którego po chwili rozbrzmiała piosenka Jasona Walkera „Echo”. Podszedł do mnie i wyciągnął dłoń w moim kierunku prosząc mnie do tańca. Z chęcią się zgodziłam.
Objął mnie w pasie i kołysaliśmy w rytm muzyki. Piosenka się skończyła, ale my nie oderwaliśmy się od siebie. Pierwszy odsunął się Marco. Był bardzo przejęty. Uklęknął przede mną na kolano, po czym wyjął z kieszeni czerwone pudełeczko.
- Panno Hirte – spojrzał mi głęboko w oczy. Wiedziałam, o co chcę zapytać. - Zostaniesz moją żoną?
- Tak, oczywiście, że tak! – nie zawahałam się nawet przez chwilę. Zdenerwowany nie mógł wsunąć mi pierścionka na palec, ale w końcu się udało. Wyprostował się i pocałował mnie.

Koniec grudnia, 2012.
- Za rok te święta spędzimy w jeszcze większym gronie.
Tegoroczną Wigilię spędzaliśmy w Warszawie. Jak to już na tradycję przystało poszliśmy na pasterkę razem z moimi rodzicami i Wiktorią, która bardzo się cieszyła, że będzie ciocią.
Odkąd tylko Maciek mnie zdradził zastanawiałam się, czym tak naprawdę jest miłość i szczęście. Po tych zawirowaniach wszystko sprowadziło się do jednej osoby, która stała obok mnie i czule obejmowała.
Marco Reus. On dawał mi szczęście. A w lipcu miał urodzić się owoc naszej miłości.
- Kocham cię – szepnął mi do ucha. Odwróciłam się do niego i nasze oczy się spotkały. – I nigdy nie przestanę.
___________________________________
Tak, to koniec.
Cholernie trudno rozstawać mi się z tym opowiadaniem. Dziękuję za wszystkie miłe słowa, komentarze pozostawione pod rozdziałami, ale także za te napisane na twitterze. To wy dawaliście mi ochotę do pisania tej historii, która narodziła się spontanicznie w mojej głowie.
Co tu więcej mówić? Wszystkich zainteresowanych odsyłam tu: i-bleed-it-out.blogspot.com, gdzie piszę nowe opowiadanie o BVB. :)

piątek, 2 listopada 2012

Rozdział 25.

Od kilku dni nie miałam żadnych wieści z Dortmundu. Borussia we wtorek wygrała mecz z Vfr Aalen w rozgrywkach Pucharu Niemiec.
Środę spędziłam na pakowaniu się. Wojtek nalegał żebym została do poniedziałku. Zaproponował mi bilety na mecz z Manchesterem United, lecz odmówiłam, bowiem w sobotę BVB miało zmierzyć się z klubem ze Stuttgartu.
Zanim schowałam laptopa do walizki postanowiłam sprawdzić, czy Reus mi odpisał.

Wczoraj, 17:41

Czytam wiadomości, które wysłałem ci parę dni temu i śmieję się sam z siebie. Bycie romantykiem mi nie wychodzi.
Cieszę się, że u ciebie wszystko jest w porządku. Nie wiem czym sobie zasłużyłem, że spotkałem na swojej drodze kogoś tak wspaniałego, wyrozumiałego i pięknego jak ty.
Kocham cię, panno Hirte. 

Uśmiechnęłam się sama do siebie. Korciło mnie, żeby do niego napisać, ale doszłam do wniosku, że wytrzymam do piątku.



*


- Szkoda, że byłaś tutaj tak krótko - staliśmy naprzeciw siebie i przyszedł moment pożegnania.
- Teraz ty masz odwiedzić nas - oznajmiłam. Przytuliłam go i ucałowałam w policzek. - Słuchaj... Mam jedną prośbę.
- Nikomu nie powiem - uprzedził mnie. - Wiem, że to była tylko chwila słabości i to nic nie znaczy. Przyzwyczaiłem się, że jestem brzydki, zły i szczery Wojciech Szczęsny.
- Przestań - zaśmiałam się. - Jesteś szczery, czasami aż za bardzo, ale zły nie.
- A brzydki? - zapytał ze swoim słynnym kpiącym uśmieszkiem na twarzy. Stanęłam na palcach i musnęłam jego usta. - Ej.
- To tak na do widzenia.
- Zazdroszczę Marco.
- Ty też spotkasz kogoś, kto pokocha cię takim jaki jesteś - rzekłam chcąc go pocieszyć.
- Szkoda, że to ty nie jesteś tym kimś - odparł. Pierwszy raz Wojtek mówił o swoich uczuciach. - Nie kochasz mnie.
- Kocham, ale nie w taki sposób jakbyś chciał - wyznałam ze smutkiem. - Muszę już iść.
- Jeśli będę mógł to przylecę do Dortmundu - przytulił mnie swoimi niedźwiedzim uściskiem.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem, po czym zabrałam swoją walizkę i zostawiłam smutnego Szczęsnego w deszczowym Londynie.


*

Czwartkową noc spędziłam już swoim łóżku w Dortmundzie. O moim powrocie wiedział jedynie Lewy. Zmartwiony zadawał dziesiątki różnych pytań, od których uciekałam. Nie miałam ochoty do zwierzeń. Z niecierpliwością wyczekiwałam na jutro, kiedy to miałam w końcu spotkać się z Marco.


*


Czekałam nieopodal boiska, na którym chłopaki zawsze trenowali. Starałam się nie denerwować i być cierpliwą, ale nie wiedziałam, co zrobię, jeżeli oni zaraz nie zaczną wychodzić.
Gdy zawodnicy czarno-żółtych mnie zobaczyli to przywitali się i ucięliśmy sobie pogawędkę. Większość poszła, a ja zostałam tylko z Mario i Lewym, ale oni również się ulotnili.
Kopnął kamyk, chcąc rozładować swoją złość. Uniósł głowę do góry i stanął jak wryty. Dzieliło nas kilka metrów. Patrzyliśmy na siebie, jakbyśmy spotkali się po raz pierwszy. Nieznajomość drugiej osoby sprawia, że trzyma się ją na dystans.
Każde z nas zrobiło kilka kroków do przodu. Położył swoją sportową torbę na chodniku. Przepaść między nami zniknęła. Patrzył głęboko w moje niebieskie oczy, które cieszyły się że go widzą. Pogłaskał mnie po policzku, delikatnie, tak jakby bał się, że jestem z porcelany i zaraz się rozpadnę przez jeden gwałtowny ruch.
- Jesteś tutaj - wydusił z siebie. Jego głos był niemal niedosłyszalny. - Czuję cię, widzę cię. Nie zwariowałem, prawda?
- Obydwoje zwariowaliśmy - odparłam chwytając go za rękę.
- Może i tak - przyznał. Objął mnie w pasie i nasze usta złączyły się w czułym pocałunku. - Jestem wariatem w tobie zakochanym.
- Oh, ty szalony - zachichotałam. Zasłoniłam usta, żeby się powstrzymać.
- Stęskniłem się za twoim śmiechem.
- Tylko za nim? - zapytałam uśmiechając się zalotnie.
- Odpowiem tak - założył mi kosmyk włosów za ucho i pocałował.


*

Caroline siedziała obok mnie na kanapie i "spowiadała się" z tego co zrobiła.
- Gdy rozstałam się z Marco pojechałam do mojej przyjaciółki. Chcąc to wszystko odreagować zrobiłyśmy imprezę. Przyszło dużo osób, ja trochę za dużo wypiłam - przerwała na moment. Spojrzała na mnie ze łzami w oczach. Widziałam, że nie jest złą osobą tylko trochę zagubioną. - Zrobiłam test, wyszedł pozytywny. Tliła się we mnie nadzieja, że to dziecko Marco, ale my od dawna nie... 
- Rozumiem - przerwałam jej wiedząc, co chce mi powiedzieć. 
- Od dawna nie było między nami w porządku. Już go nie pociągałam, nasze uczucie się wypaliło - ciągnęła dalej. - Wróciłam do Dortmundu i wtedy spotkałam Maćka. Siedzieliśmy w jednym barze obok siebie, zobaczyłam twoje zdjęcie u niego na telefonie. Od razu mnie olśniło. Zagadałam go. Rozmawialiśmy długo, to on wpadł na ten pomysł. 
- A ty się zgodziłaś.
- Byłam w kropce. Zaszłam w ciążę z facetem, którego nie znałam. To było moją ostatnią deską ratunku - tłumaczyła się. - Wiem, że to mnie nie usprawiedliwia, wręcz przeciwnie. Pogrąża jeszcze bardziej.
- Mogłaś powiedzieć, co się stało. Nawet jeśli to nie dziecko Marco to nie zostawiłby cię na lodzie - wyjaśniłam. - Ja też nie mam serca z kamienia. Pomogłabym ci.
- Tak, teraz to wiem - odparła ze smutkiem. - Przepraszam za wszystko. Nie zamierzam się więcej mieszać w wasze życie.
Wstała i ruszyła ku wyjściu. 
- Poczekaj - zawołałam za nią. - Jeżeli będziesz potrzebować pomocy... To jestem do usług.
- Dziękuję - uśmiechnęła się ciepło. - Życzę wam szczęścia.

*

- Jesteśmy tutaj. Razem. Nareszcie - leżeliśmy w łóżku Marco i w końcu czułam, że wszystko idzie jak należy. - Jesteś tylko moja.
- Niedługo będziesz się musiał mną jeszcze z kimś dzielić - oznajmiłam. Spojrzał na mnie z niepokojem w oczach. Uniosłam moją koszulę nocną i położyłam rękę na brzuchu. - Powiedz "cześć" Reusowi juniorowi.
- Cześć, mały lub mała - zaczął mówić do brzucha. - Wiesz, że bardzo kocham twoją mamusię? Jest najwspanialszą osobą, jaką znam.
- A mamusia Reusa juniora kocha Reusa seniora - wyznałam. Bawiłam się blond czupryną chłopaka, gdy ten dalej rozmawiał ze swoim synem lub córką. 
___________________________________________________
TADAM. PRZEDOSTATNI ROZDZIAŁ PRZEDSTAWIAM WAM.
Nie bijcie mnie, błagam. Kocham was i też się zżyłam w pewien sposób z tym opowiadaniem, ale... taka kolej rzeczy. Nic nie może przecież wiecznie trwać ;). Mam nadzieję, rozdział się podoba. :>
DRUGI BLOG (też o BVB!): i-bleed-it-out.blogspot.com

środa, 31 października 2012

Rozdział 24.


(Kaja)
Niedzielny poranek spędziłam w łazience Wojtka. Siedziałam 20 minut na chłodnej posadce wymiotując.
- Biedna Kaja - nabijał się Szczęsny.
- Wal się - warknęłam. - Jeżeli mój pobyt w Londynie spędzę z grypą żołądkową to się zastrzelę.
- Mam nadzieję, że to nie jakaś reakcja na nasz wczorajszy pocałunek - drwił sobie jeden z Kanonierów. - Mi się tam podobało.
- Nie przyzwyczajaj się - odburknęłam. Zaśmiał się i podał mi koc. - Zrób mi kanapkę.
- Chyba cię po... - zaczął, ale nie skończył bo musiał zrobić unik. - Serio? Kapciem we mnie rzucasz? Wczoraj taka milusia byłaś.
- Było minęło.
Nie dał się długo prosić i po chwili dostałam na talerzu kanapkę z ogórkiem. Patrzyłam na nią i omal nie wybuchnęłam płaczem.
- Wzruszyłaś się na widok śniadania? - zapytał rozbawiony.
- Zrobiłeś mi ulubioną kanapkę Marco - odpowiedziałam. Nie chcąc się więcej rozczulać zaczęłam zajadać. Gdy skończyłam wciąż byłam głodna. - Masz coś słodkiego?
Szczęsny wybałuszył gały, ale spełnił kolejną moją zachciankę. Przyniósł mi czekoladę i patrzył się, jak się objadam.
- Chyba nie masz grypy żołądkowej - stwierdził, kiedy zjadłam ostatni kawałek. - Jutro idziemy do lekarza.

- Co ty Wojtuś, daj spokój - machnęłam ręką. Uniósł brwi ze zdziwienia. Zachichotałam wesoło. - Idę się zdrzemnąć.
- Przecież niedawno wstałaś.
- Nie dyskutuj - pogroziłam mu palcem.

*

(Marco)
- Przepraszam za to w szatni.
- Nie ma sprawy.
Uścisnęliśmy sobie dłonie. Wizyta Lewandowskiego nieco mnie zaskoczyła, ale kamień spadł mi z serca, że się pogodziliśmy. 
Siedzieliśmy u mnie w mieszkaniu pijąc piwo i rozmawiając. 
- Kaja odzywała się do ciebie? - zapytałem niespodziewanie. Robert odstawił puszkę na stolik i westchnął. - Proszę, powiedz mi, co się z nią dzieje?
- Poleciała do Londynu. Do Wojtka - odpowiedział.
- Kiedy wraca?
- Marco, odpuść - był poirytowany tym ciągłym zadawaniem pytań.
- Nie odpuszczę, bo ją kocham.
- Zastanów się nad tym, czego tak naprawdę chcesz - spojrzał na mnie wilkiem. - Naiwnie wierzysz Caroline.
- Słyszę to już po raz kolejny - powiedziałem zrezygnowany. - Chyba będę musiał z nią porozmawiać.


*

(Kaja)
- Nie wierzę, że dałam się tu zaciągnąć - siedziałam obrażona w poczekalni. - Nienawidzę lekarzy.
- Przykro mi - Wojtek wziął mnie za rękę. - Tylko mi nie płakusiaj, jak będą musieli ci zrobić zastrzyk.
Już chciałam coś powiedzieć, ale przyszła moja kolej. Zostawiłam Szczęsnego i poszłam do gabinetu.


*
(Marco)
Nie chciałem zwlekać z rozmową więc wieczorem pojechałem do Caroline.
Wsiadłem do windy i nacisnąłem na guzik z numerem 5. Po upływie kilkunastu sekund byłem na odpowiednim piętrze. Szedłem przez korytarz i zauważyłem, że drzwi do mieszkania mojej eks są uchylone. Gdy byłem bliżej usłyszałem głosy - kobiety i mężczyzny. Jeden z nich należał do Caroline, ale drugiego nie mogłem rozpoznać. Zacząłem się uważnie przysłuchiwać.- Nasz plan chyba idzie ku dobremu - oznajmiła dziewczyna z triumfem.
- Na to wygląda. Niedługo Kaja znowu będzie moja - odparł chłopak.
- A Marco mój.
Obydwoje zaśmiali się złowrogo niczym para czarnych charakterów. Miałem dwa wyjścia: wkroczyć tam i zrobić awanturę lub wrócić do domu, a gdy Kaja będzie z powrotem w Dortmundzie o wszystkim jej powiedzieć.
Coś podpowiadało mi, że nie powinienem zwlekać. Wszedłem do pomieszczenia. Zastałem w nim Caroline razem z Maćkiem - byłym Kai!
- O Boże - blondynka podeszła do mnie. - Jak dobrze, że jesteś! Przyszedł tu do mnie i zaczął mnie szantażować!
- Nie odstawiaj teatrzyku. Wszystko słyszałem - powiedziałem kipiąc złością.
Maciej widząc, że wszystko się wydało uciekł z mieszkania. Próbowałem go dogonić, ale zgubiłem go. Wróciłem do dziewczyny. Siedziała na krześle i patrzyła na mnie zaszklonymi oczami.
Zająłem miejsce na przeciwko niej i zażądałem wyjaśnień.


*

(Kaja)
Zegar wskazywał 11:43, gdy wróciliśmy. Wojtek kazał mi iść się położyć więc posłusznie odmaszerowałam do pokoju gościnnego.
Leżałam w łóżku z laptopem i weszłam na Skype'a. 

Sobota, 22:57
Wiem, że nie chcesz ze mną rozmawiać. Jestem kretynem. Robert i Mario mi to uświadomili (trochę w brutalny sposób, ale skuteczny). I mają rację, że jestem niezdecydowanym kretynem, przez co mogę cię stracić.

Niedziela, 6:36
Jak cię nie ma to wszystko jest nie tak. Nawet najlepsza komedia mnie nie śmieszy, ani ulubiona kanapka mi nie smakuje. 
Wiesz, mogłaś chociaż załatwić jakiegoś ogrodnika pod swoją nieobecność, bo usycham z tęsknoty.

Dziś, 09:28
Nie łudzę się, że mi odpiszesz. Masz pełne prawo być na mnie zła. Ale wiedz, że jesteś dla mnie najważniejsza. 

Chciałam ochłonąć po przeczytanych wiadomościach, ale Mario zrobił się dostępny i do mnie zadzwonił.
- Dzień dobry - Niemiec uśmiechał się do mnie. - Jak tam w Londynie?
- W porządku, ale tęsknię za wami - odparłam. 
- Też tęsknimy za naszą ulubioną panią fotograf. 
- A co u Marco? - zapytałam. Oprócz tych kilku zdesperowanych wiadomości od niego nic więcej się nie dowiedziałam.
- Trudno stwierdzić - odpowiedział. - Nie ma ochoty z nikim rozmawiać, na meczu w sobotę nie grał na 100% swoich możliwości. To nie ten sam Reus.
- Brakuje mi go - wypaliłam nagle. - A wszystko komplikuje się coraz bardziej.
- Co masz na myśli?
Wahałam się, ale w końcu odważyłam się powiedzieć mu o tym, co przydarzyło mi się podczas mojego kilkudniowego pobytu u Szczęsnego.


*

Po rozmowie z Goetze zdecydowałam się odpowiedzieć na to, co Marco mi napisał. Nie wychodziło mi to najlepiej, ciągle wciskałam "backspace". W końcu jednak udało mi się sklecić parę zdań. Przeczytałam je parę razy i nacisnęłam "enter".

W Londynie jest dobrze, ale to jednak nie Dortmund. Chciałabym jechać z wami na mecz do Aalen. Też za tobą tęsknię. Nie sądziłam, że to wszystko się tak potoczy. Rozumiem, że masz mętlik w głowie z powodu ciąży Caroline, ale wiedz, że nigdy bym jej nie popchnęła, zwłaszcza w jej stanie. Kocham cię i będę cię wspierać, cokolwiek się stanie.
___________________________________________
Powoli zbliżamy się do końca. Jeżeli nic nie stanie mi na przeszkodzie, to wszystko wychodzi na to, że z tym opowiadaniem pożegnamy się już w przyszłym tygodniu. ;)
DRUGI BLOG (TEŻ O BVB): i-bleed-it-out.blogspot.com

niedziela, 28 października 2012

Rozdział 23.


(Kaja)
Siedząc w samolocie do Londynu ze świadomością, że Borussia gra właśnie mecz z Freiburgiem dobijała mnie jeszcze bardziej. Powinnam tam być i biegać z aparatem w ręce, ale nie. Wzięłam urlop i pożegnałam Dortmund. 
Może Marco właśnie strzelił albo znieśli go na noszach, bo doznał kontuzji? Tego drugiego nie chciałam sobie nawet wyobrażać. Zaciskałam zęby, żeby już tylko więcej nie płakać. Nie wiem, czy te słowa Reusa miały oznaczać koniec czy 'separację' . Miałam za sobą ciężką noc i wolałam o tym zapomnieć.

*

(Marco)
Schodziliśmy do szatni z uśmiechem na twarzach. Humory dopisywały. Przynajmniej na 90 minut mogłem zapomnieć o tym, co się teraz dzieje w moim życiu. Cieszyła nas wygrana z SC Freiburg oraz pogodą.
- Ekhm - ktoś chrząknął za moimi plecami. Spojrzałem przez ramię i zobaczyłem Lewego trzymającego kopertę w ręce. - To od Kai.
Pokiwałem głową i zabrałem wręczaną mi kopetę. Po chwili poczułem, że moje ciało wita się z podłogą. Oszołomiony spojrzałem na Roberta.
- A to ode mnie - powiedział na odchodne i ulotnił się z szatni.

*

Wyjechała. Przeze mnie. Patrzyłem się na ten list, który trzymał Mario i go czytał. Gdy skończył wziął gazetę ze stołu, zwinął ją w rulon, po czym zdzielił mnie nim parę razy po głowie.
- Przestań - zabrałem od Goetze jego narzędzie broni. - Niedługo będę cały w siniakach i guzach, że mnie matka rodzona nie pozna.
- Należy ci się - on też był na mnie zły, że doprowadziłem do jej ucieczki. Sam byłem na siebie wkurzony i w sumie nie dziwiłem się, że dostałem parę razy w mordę. Gdybym mógł to sam sobie bym przywalił. - Nie napisała nawet, gdzie leci.
- A nie domyślasz się? - zapytał mnie. - Cholera jasna, Reus!
Mario mówił do mnie po nazwisku tylko wtedy, gdy był na mnie naprawdę bardzo zły.
- Nie wiem co robić - rozłożyłem ręce bezradnie. - Jedynie Lewy wie, gdzie ona jest.
- Z uśmiechem na ustach wskaże ci drogę do niej - rzekł z ironią. Wstał z miejsca, ubrał kurtkę i zmierzał ku drzwiom. - Kaja to śwetna dziewczyna, a ty możesz ją stracić przez kłamstwa Caroline.
- Skąd wiesz, że kłamie?
- Naprawdę kretyn z ciebie, Reus - odparł i zniknął za drzwiami.

*

(Kaja)
Ciągnęłam walizkę za sobą. Czułam się jak w dzień mojego przylotu do Niemiec. Ucieczka od problemów w nowe miejsce, gdzie poznam nowych ludzi. Dokładnie ten sam schemat. Różniło się miasto i to, z kim będę mieszkać.
Nagle ktoś zasłonił mi oczy. Odwróciłam się i wpadłam w niedźwiedzi uścisk Szczęsnego.
- Kajka, tutaj cię nikt nie skrzywdzi - powiedział biorąc ode mnie moje rzeczy. Wymusiłam uśmiech i podążyłam za nim do jego samochodu.

*

Czułam się niezwykle obco w Londynie. Dortmund stał się dla mnie takim drugim domem i chociaż byłam tutaj tylko kilka godzin to już chciałam wracać z powrotem do mieszkania Roberta. 
Siedzieliśmy z Wojtkiem na łóżku w "moim" pokoju. W ręce trzymałam kubek z ciepłą herbatą.
- W coś ty się ubrała? - patrzył na mnie ze zdziwieniem. Miałam na sobie za dużą bluzę Marco, którą dał mi na balkonie, kiedy świętowaliśmy u Goetze zwycięstwo z Borussią Moenchengladbach. - Zresztą nieważne. Nie przyleciałaś do mnie bez powodu. Co się stało?
- Książka mi na głowę spadła. Histeryzowałam, ale Lewy nie chciał mnie zabrać do szpitala. Liczyłam, że jakiś angielski lekarz mnie uleczy - odpowiedziałam. Odłożyłam puste naczynie na stolik. - Stęskniłam się za tobą i tyle.

- Kaja, nie wkurwiaj mnie.
Westchnęłam i zaczęłam mu opowiadać wszystko od samego początku. Wróciłam myślami do dnia mojego przybycia do Dortmundu. Nic nie mówił tylko słuchał. Gdy byłam bliska płaczu tylko ściskał mocniej moją rękę. Mówiłam chaotycznie, parę razy musiałam przerwać, żeby się uspokoić. W końcu dotarłam do końca mojej historii.
- Przede wszystkim nie powinnaś dawać za wygraną. Po raz kolejny zwiałaś od wszelkich problemów. To samo zrobiłaś z Maćkiem. Zachowujesz się czasami jak mała dziewczynka, która boi się przyznać, że rozbiła wazon - oznajmił Wojtek. - Nie poznaję cię. Jakby mi ktoś rok temu powiedział, że zamiast załatwić problemy jak należy to wyjechałaś bym nie uwierzył. Rozumiem, że Maciek cię skrzywdził i teraz uciekasz przed bólem. Do cholery, Kaja! Tak nie można! Kochasz go, tak? To czemu kurwa odpuściłaś? Teraz ta zdzira może triumfować, że jej się udało.
Zaskoczona słowami bramkarza nie mogłam nic z siebie wydusić. Wojtek był znany z tego, że był szczery do bólu, a przede wszystkim - miał rację co do mnie. Przysunęłam się do niego i przytuliłam.
- Dziękuję.
Spojrzałam w oczy zawodnika Arsenalu, które błyszczały nawet w ciemności.
Siedzieliśmy tak blisko, że czułam jego miętowy oddech na swojej skórze. Uniósł mój podbródek i pocałował. Walczyłam ze sobą, ale odwzajemniłam jego pocałunek. 

Po tym dziwnym i krótkim incydencie Wojtek nieco się zmieszał. Wybąkał "dobranoc" i zmył się.
Jestem mistrzynią w komplikowaniu swojego życia i uciekania od problemów.
____________________________________________
NOWY BLOG: i-bleed-it-out.blogspot.com
Po raz kolejny zamieszałam. Trzeba trochę popsuć, po tych słodkich aż do porzygu rozdziałach. :D Mam nadzieję, że się podoba. ;) I serdecznie zapraszam na nowego bloga. :>

piątek, 26 października 2012

Rozdział 22.



Nim się obejrzałam a już była środa – mecz z Realem. Wydaje się, jakby dopiero co było losowanie grup Ligi Mistrzów. Był to ważny dzień, zarówno dla zawodników, jak i kibiców oraz trenerów. Trzy tygodnie temu zremisowane spotkanie z Manchesterem. Pamiętam ten wieczór dokładnie, a zwłaszcza to co działo się po nim.
Wszyscy sympatycy BVB mają nadzieję, że pomimo tego, iż Królewscy są faworytami tego spotkania to jednak dortmundzkie pszczółki odniosą zwycięstwo.
We wtorek ja, rodzice, Wika oraz Ania i Robert zjedliśmy razem obiad. Potem mama wraz z tatą udali się na spacer po mieście. Za przewodnika miała im służyć Stachurska, ponieważ ja w tym czasie pojechałam z Lewym i Wiktorią na trening Dortmundczyków.
„Młoda” od razu skradła serca chłopakom z Borussii.
- Jak dorosnę będę piłkarzem! – wołała blondyneczka, którą Mario niósł na barana.
Siedmiolatka pierwszy raz miała taką styczność z Niemcami. Większość była zaskoczona, bowiem nieliczni wiedzieli, że płynie w naszych żyłach krew zachodnich sąsiadów  Polski.
Wtorkowy wieczór spędziłam, tak jak lubię najbardziej, czyli z Marco. Opierałam głowę na jego ramieniu. Do moich nozdrzy doszedł słodki zapach jego perfum.
Byłam uzależniona. Od niego, jego dotyku, pocałunków, uścisków. Przywiązywałam się do Reusa coraz bardziej i godziłam się na to. Kiedy mnie przytulał przeszywała mnie fala ciepła. Gdy siedział obok mnie czułam się bezpieczna, był moim ochroniarzem, przy nim niczego się nie bałam.

*

Siedząc na trybunach Signal Iduna Park czułam tę niesamowitą atmosferę wśród kibiców.
Moja siostra miała na szyi szalik Borussii, tak samo jak ja. Rozczulał mnie widok niecierpliwiącej się Wiktorii, która już nie mogła się doczekać, kiedy się zacznie.
Rozglądałam się i zauważyłam, że Caroline patrzy w moją stronę. Pomachała do mnie, a ja niechętnie ruszyłam w jej stronę. Zaczęła się oddalać, w końcu złapałam ją w łazience.
- Nie wyraziłam się chyba ostatnio dosyć jasno - posłała mi spojrzenie wilka. - Miałaś odczepić się od Marco.
- Jesteś z nim w ciąży, ale my nie mamy zamiaru się rozstawać - oznajmiam.
- Rób co chcesz. Prędzej wasza sielanka i tak się skończy - uśmiechnęła się złowrogo. - Zrozum, że jesteś tylko marionetką. On potrzebuje kobiety, nie dziewczynki ledwo co wkraczającej w dorosłe życie. Poza tym będziemy mieć dziecko, nim się obejrzysz Marco zacznie spędzać z nami więcej czasu i zostaniesz sama.
Po chwili dziewczyna odruchowo rozmasowywała swój policzek, na którym pojawiło się różowe odbicie mojej dłoni. Nic nie mówiąc opuściłam pomieszczenie zostawiając ją samą.

*

Emocje sięgały zenitu. Spotkanie zakończyło się wygraną Borussii 2:1, po golach Lewego i Marcela! Jakaż radość panowała wśród kibiców. Uśmiech nie schodził mi oraz innym z twarzy.
Wyszliśmy na zewnątrz. Czekając na chłopaków rozmawiałam z tatą o meczu. Minęło nas w między czasie paru zawodników. Zamieniłam z nimi kilka słów, złożyłam Marcelowi gratulacje i pożegnaliśmy się.
W oddali zobaczyłam znajomą sylwetkę Lewandowskiego.
Przytuliłam go uradowana z jego bramki i zwycięstwa. W końcu go wypuściłam. Następnie poczłapaliśmy do jego samochodu. Odciągnęłam go na chwilę na bok, żeby zapytać o Marco.
- Myślałem, że z nim rozmawiałaś – powiedział zakłopotany brunet. - Widocznie nie miał na to ochoty.
- Pewnie masz rację - odparłam.

*

- Nie chciałem nic mówić przy twoich rodzicach – Lewy położył kluczyki na stoliku. Miał zmartwioną minę. Było widać, że coś go męczy. – Marco opuścił stadion z Caroline innym wyjściem.
Zdziwiona jego słowami wybąkałam tylko "oh" i poszłam do pokoju. Wzięłam do ręki aparat leżący na biurku i przeglądałam wszystkie zdjęcia. Mimowolnie się uśmiechnęłam, gdy zobaczyłam fotkę z uśmiechniętym blondynem.
Zaczęłam się zastanawiać nad tym co nas łączy. Co jeśli Caroline miała rację? Kaja, ogarnij się. Myślenie ci nie wychodzi.
Odłożyłam sprzęt i włączyłam laptopa. Zaczęłam przeglądać różne strony, spać nie mogłam, nie to co Lewy, który sobie pochrapywał.
Otworzyłam Skype'a. Zobaczyłam zielony znaczek obok kontaktu. Zawahałam się na moment, lecz w końcu nacisnęłam na słuchawkę.
- Czemu to Dortmund jeszcze nie śpi?
- Bo dzwoni do Londynu.

*

Czwartek był ostatnim dniem pobytu rodziców i Wiktorii w Dortmundzie. Gdyby nie to, że przecież blondyneczka musiała wrócić do szkoły to zostaliby na dłużej. Odwieźliśmy moją rodzinkę razem z Lewym na lotnisko.
- A Marco przyjedzie? - dziewczynka ściskała mnie za rękę. Pokręciłam głową zaprzeczając. - Szkoda.
W końcu przyszedł czas rozstania i obietnic, że niedługo zawitam do Warszawy na dłużej niż tydzień.
*

Leżałam na łóżku ze słuchawkami na uszach i czytałam książkę. Ni stąd ni zowąd do mojego pokoju wparował Marco. Odłożyłam odtwarzacz i "Requiem dla snu" na bok, żeby przyglądnąć się Reusowi, który łaził zdenerwowany po moim pokoju.
- Naprawdę rozumiem, że możecie nienawidzić się z Caroline, że możecie być o siebie zazdrosne, ale Kaja! Możesz mi powiedzieć, dlaczego popchnęłaś dziewczynę w ciąży? - padło pytanie z ust blondyna.
- Słucham? - poderwałam się z miejsca i podeszłam do niego. - Tak ci powiedziała? I ty jej uwierzyłeś?
- Złapała mnie, jak wychodziłem. Chciała ze mną porozmawiać, płakała, a ja nie wiedziałem co się dzieje. Wyszliśmy na zewnątrz, powiedziała, że ją popchnęłaś i spoliczkowałaś - Marco był wściekły i nie krył tego. Najbardziej bolało mnie to, że on naprawdę jej uwierzył.
- To drugie owszem, ale jej nie popchnęłam! - chwyciłam go za rękę. - Uwierz mi, przecież bym tego nie zrobiła.
- Już nie wiem, której z was mam wierzyć - wyrwał się i zrobił parę kroków w tył. - Nie przychodź na razie na treningi. Nie dzwoń. Nie pisz. Dajmy sobie na wstrzymanie. Muszę to wszystko przemyśleć. 
Drzwi zamknęły się za nim. Została głucha cisza. Nie mogłam wydobyć z siebie ani jednego słowa. Usiadłam na łóżku. Po chwili wybuchnęłam spazmatycznym płaczem. Dopięła swego. Skłóciła nas. 
Trzęsłam się. Drżałam. Miotałam się po łóżku, wiłam się z bólu. Nie zauważyłam nawet, że Robert wszedł do pokoju i chciał mnie uspokoić, ale nie potrafił. Traciłam najważniejszą dla mnie osobę. Miałam przed oczami wszystkie wspólne chwile. Pierwsze spotkanie, Manchester, pocałunek na balkonie. Słyszałam jego głos, to przeklęte "kocham cię", które padło z jego ust po polsku, gdy leżeliśmy razem w łóżku. Krzyczałam, wołałam go, ale on poszedł, nie było go tutaj. Był tylko Lewy, który coś do mnie mówił, ale nie rozumiałam co. Przytulił mnie no siebie, ale odepchnęłam go. On nie był nim, to nie Marco. 
Już nie wrzeszczałam. Łzy dalej płynęły, lecz już nie zachowywałam się jak uciekinierka z psychiatryka. Lewandowski podszedł do mnie i przytulił, a ja wczepiłam się w niego najmocniej jak mogłam. 

*

Pewnie kiedy dostaniesz ten liścik to nie będzie mnie już w Dortmundzie. Masz rację, musimy dać sobie trochę czasu. Dużo się ostatnio wydarzyło. Boli mnie to, że mi nie wierzysz. Wiedz, że kocham cię, to się nie zmieni. Wrócę niedługo, a przynajmniej tak mi się wydaje. Wierzę, że kiedy znowu tutaj zawitam to będzie jak dawniej. Obejmiesz mnie czule, a ja musnę twoje wargi. I znowu będziemy zatraceni w swojej miłości.

Kaja.
_______________________________________________
Dziwnie mi to wyszło, ale no cóż. Chciałam dodać wczoraj, ale nie ma to jak przesiedzieć pół dnia z książkami na konkurs chcąc nadrobić 2 miesiące obijania się. Dzisiaj były tego efekty.
Tak w ogóle to mam już nowy pomysł. Zakładam nowego bloga (być może jeszcze dziś, a jak nie to w tym tygodniu) i zaczynamy. Póki co zostawiam was z tym czymś. ;)

poniedziałek, 22 października 2012

Rozdział 21.

(Pisane oczami Marco)

Wieść o tym, że Caroline jest w ciąży wstrząsnęła mną. Do tego ligowa porażka z Schalke. Wisienką na torcie była Kaja, która przejmowała się tym wszystkim jeszcze bardziej niż ja sam. Między nami zrobiło się dziwnie. Bałem się, że ją stracę. Obydwoje chcieliśmy ułożyć sobie życie,  zamiast tego mnożyły się problemy. Cieszyłem się, że ją mam. Wystarczało mi to, że po prostu była, leżała koło mnie smacznie śpiąc. Wyglądała jak anioł. I w rzeczywistości była nim, moim stróżem, ostoją, wsparciem w trudnych chwilach. Jednym swoim uśmiechem poprawiała mi humor. Być może mając 23 lata nie jestem wcale specem w miłosnych sprawach, lecz nikt nie zarzuci mi, że nie wiem, co to znaczy kochać. Jedna osoba może zmienić tak wiele w życiu drugiego człowieka. A ta niebieskooka szatynka wtargnęła do mojego życia z hukiem, sprawiając, że stało się ono lepsze.



Siedzieliśmy z Mario u mnie spędzając typowo męskie popołudnie, z joystickami w rękach. Wtem rozległ się dzwonek. Nie odrywając się od gry krzyknąłem "proszę". Caroline spojrzała na naszą dwójkę z uśmiechem na twarzy. Nie odpowiadało mi się to, że znowu się pojawiła w moim życiu i w nim miesza. Przerwaliśmy naszą potyczkę z Goetze, pożegnaliśmy się, a po chwili siedziałem sam z blondynką.
- Dobrze cię widzieć – przerwała panującą ciszę.Chciała dotknąć mojej dłoni, ale odsunąłem się. - Przejdźmy do sedna. Jestem z tobą w ciąży.
- Wiem – zmierzyłem ją wzorkiem. – Kaja mi powiedziała.
- Ta mała zdzira wchodzi między nas! Mam jej dość! – krzyczała w złości. – Gdyby nie ona to byśmy się nie rozstali.
- Caroline, między nami już dawno się nie układało – oznajmiłem ze smutkiem. Byliśmy ze sobą długo, wiele przeżyliśmy. Tego nie da się zapomnieć, ale to już się wypaliło. Nic do niej nie czuję. – Poznanie Kai mi to uświadomiło.
- Starałam się dla ciebie, jak tylko mogłam, a ty mi się tak odpłacasz? Zamierzasz mnie zostawić samą z dzieckiem?  - zaczęła chodzić wzburzona po pokoju. – Powiedz coś! - Będę się opiekować dzieckiem, ale nie będziemy razem.
- Słucham? Ja chcę stworzyć dla niego normalny dom! Jak ty sobie to wyobrażasz? Będziesz przelewać mi pieniądze raz w miesiącu i myślisz, że to wystarczy? A za parę lat twoja córka lub twój syn zobaczą cię w telewizji i zapytają "To mój tatuś? A dlaczego mnie nie odwiedza?" – patrzyłem na nią, nie wiedząc co powiedzieć. Spoliczkowała mnie. Po krótkiej chwili wyszła z mieszkania.



*

- Wiesz, nawet jej się trochę nie dziwię - Kaja leżała obok mnie i rozmawialiśmy przed pójściem spać. - Miała prawo się wkurzyć.
- Ale ja nie powiedziałem, że nie będę się nim zajmować - starałem się bronić. 
- Owszem, lecz wiesz, jak to jest. Pomimo chęci wychodzi różnie. Nie wiesz, jak będzie potem. Teraz grasz w Borussii, ciągłe treningi, wyjazdy. Co będzie potem, kiedy zmienisz klub? - spojrzała na mnie ze smutkiem w oczach.
- Nie zastanawiałem się nad tym, szczerze mówiąc - jeździłem dłonią po jej policzku. Odwróciła się do mnie plecami. Zaskoczony jej reakcją przysunąłem się bliżej i objąłem ją w pasie. Wtuliłem twarz w jej brązowe włosy i trwaliśmy w czułym uścisku.
- A może powinieneś - odparła oschle, przewracając się na drugi bok. Leżała przodem teraz do mnie, ale nie podniosła wzroku. - Ciężko mi z tym wszystkim.
- Damy sobie radę. Razem - pocałowałem ją w czoło. 



*

Nadszedł dzień, w którym miałem w końcu poznać rodziców Kai. A być może za jakiś czas zostaną moimi teściami? Czas pokaże.
Pojechaliśmy na lotnisko, żeby ich odebrać. Nie owijając w bawełnę - byłem zdenerwowany. Trzymałem szatynkę za rękę, a w drugiej miałem kwiaty dla jej mamy. W pewnym momencie dziewczyna mnie puściła i wpadła w ramiona mężczyzny, który był trochę niższy ode mnie. Obok niego szła kobieta, drobna, była bardzo podobna do swoich córek. Młodsza z nich rzuciła się na szyję starszej. Obsypywała ją pocałunkami mocno się do niej przytulając. 

Cała czwórka podeszła do mnie. Nieco skrępowany się przywitałem a przy tym wręczyłem bukiet pani Hirte. W końcu po tych obrzędach zapakowaliśmy się do mojego samochodu i pojechaliśmy do mieszkania Lewandowskiego, gdzie mieliśmy zjeść naszą pierwszą "rodzinną" kolację.

*

Kaja razem ze swoją mamą zmywały naczynia, gdy ja w tym czasie siedziałem z Wiktorią i panem Hirte na kanapie rozmawiając. 
- Bardzo chcieliśmy cię poznać - ojciec Kai uśmiechnął się do mnie. - Cieszymy się, że nie jest tutaj taka samotna, że ma ciebie, Roberta i innych.
- Za to ja jestem szczęśliwy, że ją mam - wyznałem. Oczy młodszej z panien Hirte zwróciły się ku mnie. 
- Kochasz Kaję? - zapytała mała i chwyciła mnie za rękę. Zaśmialiśmy się razem z jej ojcem. 
- Bardzo ją kocham - pstryknąłem dziewczynkę w nos. Nie zauważyłam nawet, że niebieskooka stoi w progu kuchni ze swoją rodzicielką. Podeszły do nas, po czym pani fotograf wyjazdowa pocałowała mnie w policzek. 

*

- Pamiętam, jak się poznaliśmy. Jaka była wściekła, że się wepchnąłem do tej kolejki, śpiesząc się na trening - siedzieliśmy w salonie popijając wino. Odwiozłem jej rodziców i Wikę do hotelu. Mieli zostać w Niemczech tydzień, a przy okazji przyjść na środowy mecz z Realem. - Potem to spotkanie u Lewego.
- Wciąż wydaje mi się, że to jakiś sen, że jesteś tutaj, że siedzisz obok mnie. - odstawiła kieliszek na stolik. - Wiktora cię polubiła.
- Cieszę się. - objąłem ją i pocałowałem w szyję. - Urodę ma po siostrze.
Jej policzki oblały się rumieńcem, które sprawiły, że była jeszcze piękniejsza. 

Miała w sobie coś, co urzekło mnie w niej od początku, a z czasem ją pokochałem. Nie wyobrażałam sobie teraz życia bez niej. Być może byliśmy młodzi i całe życie było przed nami, lecz wiedziałem, że chcę spędzić życie u jej boku, bez względu na wszystko.
______________________________________
No więc, oto 21 rozdział. Następny chyba dodam dopiero w czwartek po meczu z Realem. Tak, ciąża! Bum bam. Spokojnie, namieszam jeszcze, na nudę, rutynę i sielankę nie będziecie narzekać. :D

sobota, 20 października 2012

Rozdział 20.


Miłość to takie śmieszne zjawisko. Zakochujemy się i nagle wszystko wydaje się być inne. Obiekt naszych westchnień staje się naszym ideałem. Gdy uczucie jest nieodwzajemnione to cierpimy. Nasze młodzieńcze serca pękają z bólu.
W końcu pojawia się ta odpowiednia osoba. Niespodziewanie staje nam na drodze. Wpadamy w sidła i nie ma wyjścia, ale nie szkodzi, bo jesteśmy szczęśliwi. Przytulamy się do ukochanej lub ukochanego i czujemy, jakbyśmy mieli cały swój świat w rękach. Łączy nas bezwarunkowa więź, chcemy tylko szczęścia swojego Romea lub swojej Julii.
Powoli, jeszcze trochę zaspana podniosłam powieki. Ujrzałam Marco, który bawił się moimi brązowymi włosami.
- Dzień dobry – powiedział i pocałował mnie w czubek nosa. Zakryłam się kołdrą nie chcąc wyjść. – Aniele, chodź do mnie.
Wylazłam spod jasnego materiału. Spojrzałam mu w oczy, które zawsze wydawały mi się być brązowe, jednak dopiero teraz spostrzegłam, że byłam w błędzie. Tęczówki chłopaka były piwno-zielone, patrzyły właśnie na mnie. Było w nich tyle ciepła i zrozumienia. Zupełnie jak w osobniku, do którego należały.
- Cześć, wariacie – przywitałam się. Złożyłam pocałunek na jego ustach, po czym położyłam głowę na nagiej klatce piersiowej Marco. Słyszałam bicie jego serca – było ono dla mnie najpiękniejszym dźwiękiem na świecie.
Leżeliśmy tak jeszcze przez kilka minut, lecz stwierdziliśmy, że pasuje w końcu zwlec się z łóżka. Chłopaki mieli mieć trening, a ja po raz kolejny miałam być jego gościem.
W mieszkaniu było cicho więc myśleliśmy, że Robert już się zmył. Wyszłam z pokoju jedynie w koszuli nocnej, a Marco ubrał spodnie. Niekompletnie odziani przemieszczaliśmy się w kierunku salonu,
- Witam – Lewy uśmiechnął się do nas. – Co się tak skradacie?
Spojrzeliśmy po sobie. Czułam, że oblewam się rumieńcem.
- Chyba powinienem się zbierać – Reus zrobił tył zwrot  a po chwili wrócił do nas, żeby się pożegnać i zniknął za drzwiami.
- Jadłeś śniadanie? – starałam się odwrócić uwagę Lewandowskiego. Poczłapałam w kierunku lodówki. Brunet podążył za mną.
- Kaja – odłożył na blat opróżniony do połowy kubek z kawą. – Nie mam nic przeciwko temu, żeby Marco od czasu do czasu tutaj spał.
- Więc o co chodzi? – zapytałam rozdrażniona.
- O nic – jego niebieskie ślepia wpatrywały się we mnie. Były niczym tafla jeziora, nieprzeniknione, głębokie, tajemnicze. – Dziwnie mi widzieć kolegę z klubu półnagiego we własnym mieszkaniu, a nie w szatni po meczu, ale wiem, że jakoś muszę to przecierpieć, ponieważ on cię uszczęśliwia.
- To dlaczego tak na mnie patrzysz?
Nic nie odpowiedział tylko mnie przytulił. Nie rozumiałam jego zachowania.
- Przepraszam – zrobił minę szczeniaczka. – Rozmawiałem z Wojtkiem. Nie chciałem, żebyś się wkurzyła. Jesteś dla mnie jak siostra to stąd ta opiekuńczość.
- Masz Milenę – wytknęłam mu.
- Kajka, błagam – wywrócił gałami i zaśmiał się. – Owszem, ale ty jesteś moją przyjaciółką, bardzo bliską, niemal jak rodzina.
- Wiem, tylko się z tobą droczę – odparłam i wystawiłam mu język.
- W końcu widzę Kaję, taką jaką zawsze lubiłem – poczochrał moje włosy, za co spiorunowałam go wzrokiem. – Nie bij!
Mając takiego przyjaciela jakim był Robert życie stawało się o wiele łatwiejsze.

*

- Kaja, dziękuję – Jurgen usiadł obok mnie. – Jak przychodzisz na treningi to chłopakom jakoś od razu chce się biegać, zwłaszcza Reusowi. Masz na niego dobry wpływ, w końcu spędzacie dużo czasu ze sobą.
- E tam, to nie moja zasługa – odparłam.
- Uwierz mi, wiem, co mówię – wyszczerzył się. Zwiesiłam głowę i westchnęłam. – Czy wy…?
- Uhm, tak – przyznałam nieco zawstydzona.
- Życzę wam szczęścia, chociaż patrząc na niego to nie muszę chyba tego mówić.
- Jak to? – lubiłam rozmawiać z trenerem Kloppem. Był sympatycznym człowiekiem, z którym można było się powygłupiać, jaki i porozmawiać szczerze od serca. Nie dało się go nie lubić.
- Kiedy zaczynałem z nim współpracę to owszem był ambitny i pracowity, w końcu nadal tak jest. Pomimo swojego młodego wieku widzę w nim potencjał. Od jakiegoś czasu zauważyłem w nim pewną zmianę. Jest weselszy niż zwykle, żartuje jeszcze częściej, uśmiech nie schodzi mu z twarzy. Myślałem, że może po prostu dobrze się czuje z drużyną albo udzieliła mu się głupawka Mario. Teraz jednak wiem, że wszystko tkwi w Tobie – wyjaśnił. Szczęka mi opadła. Nigdy nie spodziewałabym się takich słów po szkoleniowcu BVB. – Nie rób takiej zdziwionej miny. To wszystko prawda.
- Chyba po prostu nie wierzę, że to wszystko się tak potoczyło – wyznałam.
- To uwierz – poklepał mnie po ramieniu, po czym wstał z miejsca i podszedł do chłopaków, którzy podczas chwili nieuwagi trenera zaczęli się wygłupiać.
Cała sytuacja była bardzo komiczna, bowiem Reus ukradł Lewemu buta i ten gonił za nim przez całe boisko. Jurgen rozłożył tylko bezradnie ręce, a reszta drużyny zwijała się ze śmiechu.
- Widzę, że coś mnie omija – podniosłam głowę i zobaczyłam Mario, który jak zwykle się uśmiechał. Pocałował mnie w policzek na powitanie, po czym zajął miejsce obok mnie. – U nas to nigdy nudno nie jest.
- Nie da się ukryć – włożyłam ręce do kieszeni i zerknęłam na niego. – Szkoda, że nie zagrasz w sobotę.
- Żałuję, ale mam nadzieję, że szybko wrócę do pełni sił. Potem spotkanie z Realem! Jak mnie Ronaldo zobaczy to się schowa w szatni – Goetze żwawo wymachiwał rękami. – Nie śmiej się, tak będzie!
- Mario, nie podrywaj mojej dziewczyny – zmachany blondyn usiadł obok nas. W ręce dalej miał korka Lewego, którego raczej nie zamierzał oddać. – Patrzcie, to moje dziecko.
- Nie wiedziałem, że Kaja była w ciąży – zażartował kontuzjowany zawodnik Borussii.
- Ty wielu rzeczy nie wiesz – zaśmiałam się. – Jak go nazwiemy?
- Marco Reus Junior, oczywiście! – wykrzyknął.
- Imbecyl! – syknął w jego stronę brunet wyrywając mu jego bobasa. Ubrał go z powrotem na stopę i spojrzał na niego groźnie.
- Oddaj nasze dziecko – Marco wstał z miejsca i wypiął mężnie swoją klatę do przodu.
- Spłodzicie sobie drugie – odrzekł Robert. Spojrzał na mnie i posłał mi wzrok, co miało oznaczać „tak naprawdę wcale nie mam tego na myśli”.
- Radzę ci kupić zatyczki do uszu. Znając Marco weźmie sobie do serca twoje słowa – Mario dał Bobkowi kuksańca w ramię.
- Zboczeńcy mnie otaczają! - krzyknęłam udając przerażenie. Wybuchnęliśmy śmiechem i zapomnieliśmy o durnych sprzeczkach.

*

- Kaja, otwórz drzwi - rozkazał mi Lewy. 
Spojrzałam na niego z miną a'la "are you fucking kidding me?". Wiedziałam, że z nim nie wygram więc poszłam przywitać gościa. Nacisnęłam klamkę i omal nie padłam na zawał. 
- Dzień dobry - przywitała się z uśmiechem na twarzy.
Robert był równie zdziwiony jak ja. Wybąkał coś pod nosem i ewakuował się zostawiając nas same. Wpuściłam ją do środka, chociaż nie miałam na to ochoty. Położyła torebkę na fotelu, a następnie spojrzała na mnie.
- Czego tu chcesz? - zapytałam. Założyłam ręce na piersi i czekałam na jej odpowiedź. 
- Chciałam ci tylko oznajmić, że twoje szczęście już długo nie potrwa - rzekła.
- To ma być groźba? - spojrzałam na nią z kpiącym uśmieszkiem.
- Nie - odpowiedziała chłodno. - Marco będzie ojcem mojego dziecka.
Zaczęłam kręcić głową z niedowierzaniem. Nie mogłam wyjść z szoku. Patrzyłam się na nią i nic nie mówiłam. Jej twarz wyrażała triumf i zadowolenie. Wyszła z mieszkania zostawiając mnie otępiałą, nie mogącą nic z siebie wydusić.

*

Siedziałam z Mario u niego rozmawiając o tym, co powiedziała mi Caroline. Przychodziło mi z trudem wypowiadanie kolejnych słów. Nie wiem dlaczego poszłam z tym akurat do niego. Chyba pokierowało mną to, że bądź co bądź - jest najbliższym przyjacielem Marco. 
Rozległ się dzwonek. Dołączył do nas blondyn we własnej osobie. Goetze przywitał się z nim i zostawił na samych. Reus chciał mnie pocałować, ale odsunęłam się. 
- Musimy porozmawiać - poklepałam miejsce obok siebie. Posłusznie usiadł i przyglądał się mi. - Była u mnie Caroline.
- Że co? Czego chciała? Co powiedziała? - chłopak ożywił się i zaczął zadawać masę pytań.
- Będziesz mieć swojego Marco Reusa Juniora - powiedziałam. Jego reakcja była taka sama jak moja. Szok. Niedowierzanie. Zdziwienie. 
- Zaskoczyłaś mnie - odezwał się w końcu. - Kaja, co teraz?
- Ty mi powiedz.
- Będę musiał z nią porozmawiać - spuścił głowę. Chwycił mnie za rękę i uśmiechnął się pokrzepiająco. Miał nadzieję w oczach, ale był smutny. - To nie zmienia moich uczuć do ciebie.
Westchnęłam i przytuliłam się do niego. Objął mnie ramieniem i pocałował w czoło. Kochałam go. Bezgranicznie.
_____________________________________________
Miał być dłuższy, ale musiałabym tu wplątać mecz z Schalke, a nie chcę tego robić, żeby nikogo więcej nie dołować. 
Namieszałam. Znowu! Miało się skończyć inaczej, ale doszłam do wniosku, że nie będę chamska, że zrobię to potem... xd
W środę Real. Ciekawie będzie. Mam nadzieję, że zobaczę Mario, Marcela i Gundo na boisku, bo zginiemy. ;_;
A teraz idę, bo Barca właśnie gromi Deportivo!