środa, 31 października 2012

Rozdział 24.


(Kaja)
Niedzielny poranek spędziłam w łazience Wojtka. Siedziałam 20 minut na chłodnej posadce wymiotując.
- Biedna Kaja - nabijał się Szczęsny.
- Wal się - warknęłam. - Jeżeli mój pobyt w Londynie spędzę z grypą żołądkową to się zastrzelę.
- Mam nadzieję, że to nie jakaś reakcja na nasz wczorajszy pocałunek - drwił sobie jeden z Kanonierów. - Mi się tam podobało.
- Nie przyzwyczajaj się - odburknęłam. Zaśmiał się i podał mi koc. - Zrób mi kanapkę.
- Chyba cię po... - zaczął, ale nie skończył bo musiał zrobić unik. - Serio? Kapciem we mnie rzucasz? Wczoraj taka milusia byłaś.
- Było minęło.
Nie dał się długo prosić i po chwili dostałam na talerzu kanapkę z ogórkiem. Patrzyłam na nią i omal nie wybuchnęłam płaczem.
- Wzruszyłaś się na widok śniadania? - zapytał rozbawiony.
- Zrobiłeś mi ulubioną kanapkę Marco - odpowiedziałam. Nie chcąc się więcej rozczulać zaczęłam zajadać. Gdy skończyłam wciąż byłam głodna. - Masz coś słodkiego?
Szczęsny wybałuszył gały, ale spełnił kolejną moją zachciankę. Przyniósł mi czekoladę i patrzył się, jak się objadam.
- Chyba nie masz grypy żołądkowej - stwierdził, kiedy zjadłam ostatni kawałek. - Jutro idziemy do lekarza.

- Co ty Wojtuś, daj spokój - machnęłam ręką. Uniósł brwi ze zdziwienia. Zachichotałam wesoło. - Idę się zdrzemnąć.
- Przecież niedawno wstałaś.
- Nie dyskutuj - pogroziłam mu palcem.

*

(Marco)
- Przepraszam za to w szatni.
- Nie ma sprawy.
Uścisnęliśmy sobie dłonie. Wizyta Lewandowskiego nieco mnie zaskoczyła, ale kamień spadł mi z serca, że się pogodziliśmy. 
Siedzieliśmy u mnie w mieszkaniu pijąc piwo i rozmawiając. 
- Kaja odzywała się do ciebie? - zapytałem niespodziewanie. Robert odstawił puszkę na stolik i westchnął. - Proszę, powiedz mi, co się z nią dzieje?
- Poleciała do Londynu. Do Wojtka - odpowiedział.
- Kiedy wraca?
- Marco, odpuść - był poirytowany tym ciągłym zadawaniem pytań.
- Nie odpuszczę, bo ją kocham.
- Zastanów się nad tym, czego tak naprawdę chcesz - spojrzał na mnie wilkiem. - Naiwnie wierzysz Caroline.
- Słyszę to już po raz kolejny - powiedziałem zrezygnowany. - Chyba będę musiał z nią porozmawiać.


*

(Kaja)
- Nie wierzę, że dałam się tu zaciągnąć - siedziałam obrażona w poczekalni. - Nienawidzę lekarzy.
- Przykro mi - Wojtek wziął mnie za rękę. - Tylko mi nie płakusiaj, jak będą musieli ci zrobić zastrzyk.
Już chciałam coś powiedzieć, ale przyszła moja kolej. Zostawiłam Szczęsnego i poszłam do gabinetu.


*
(Marco)
Nie chciałem zwlekać z rozmową więc wieczorem pojechałem do Caroline.
Wsiadłem do windy i nacisnąłem na guzik z numerem 5. Po upływie kilkunastu sekund byłem na odpowiednim piętrze. Szedłem przez korytarz i zauważyłem, że drzwi do mieszkania mojej eks są uchylone. Gdy byłem bliżej usłyszałem głosy - kobiety i mężczyzny. Jeden z nich należał do Caroline, ale drugiego nie mogłem rozpoznać. Zacząłem się uważnie przysłuchiwać.- Nasz plan chyba idzie ku dobremu - oznajmiła dziewczyna z triumfem.
- Na to wygląda. Niedługo Kaja znowu będzie moja - odparł chłopak.
- A Marco mój.
Obydwoje zaśmiali się złowrogo niczym para czarnych charakterów. Miałem dwa wyjścia: wkroczyć tam i zrobić awanturę lub wrócić do domu, a gdy Kaja będzie z powrotem w Dortmundzie o wszystkim jej powiedzieć.
Coś podpowiadało mi, że nie powinienem zwlekać. Wszedłem do pomieszczenia. Zastałem w nim Caroline razem z Maćkiem - byłym Kai!
- O Boże - blondynka podeszła do mnie. - Jak dobrze, że jesteś! Przyszedł tu do mnie i zaczął mnie szantażować!
- Nie odstawiaj teatrzyku. Wszystko słyszałem - powiedziałem kipiąc złością.
Maciej widząc, że wszystko się wydało uciekł z mieszkania. Próbowałem go dogonić, ale zgubiłem go. Wróciłem do dziewczyny. Siedziała na krześle i patrzyła na mnie zaszklonymi oczami.
Zająłem miejsce na przeciwko niej i zażądałem wyjaśnień.


*

(Kaja)
Zegar wskazywał 11:43, gdy wróciliśmy. Wojtek kazał mi iść się położyć więc posłusznie odmaszerowałam do pokoju gościnnego.
Leżałam w łóżku z laptopem i weszłam na Skype'a. 

Sobota, 22:57
Wiem, że nie chcesz ze mną rozmawiać. Jestem kretynem. Robert i Mario mi to uświadomili (trochę w brutalny sposób, ale skuteczny). I mają rację, że jestem niezdecydowanym kretynem, przez co mogę cię stracić.

Niedziela, 6:36
Jak cię nie ma to wszystko jest nie tak. Nawet najlepsza komedia mnie nie śmieszy, ani ulubiona kanapka mi nie smakuje. 
Wiesz, mogłaś chociaż załatwić jakiegoś ogrodnika pod swoją nieobecność, bo usycham z tęsknoty.

Dziś, 09:28
Nie łudzę się, że mi odpiszesz. Masz pełne prawo być na mnie zła. Ale wiedz, że jesteś dla mnie najważniejsza. 

Chciałam ochłonąć po przeczytanych wiadomościach, ale Mario zrobił się dostępny i do mnie zadzwonił.
- Dzień dobry - Niemiec uśmiechał się do mnie. - Jak tam w Londynie?
- W porządku, ale tęsknię za wami - odparłam. 
- Też tęsknimy za naszą ulubioną panią fotograf. 
- A co u Marco? - zapytałam. Oprócz tych kilku zdesperowanych wiadomości od niego nic więcej się nie dowiedziałam.
- Trudno stwierdzić - odpowiedział. - Nie ma ochoty z nikim rozmawiać, na meczu w sobotę nie grał na 100% swoich możliwości. To nie ten sam Reus.
- Brakuje mi go - wypaliłam nagle. - A wszystko komplikuje się coraz bardziej.
- Co masz na myśli?
Wahałam się, ale w końcu odważyłam się powiedzieć mu o tym, co przydarzyło mi się podczas mojego kilkudniowego pobytu u Szczęsnego.


*

Po rozmowie z Goetze zdecydowałam się odpowiedzieć na to, co Marco mi napisał. Nie wychodziło mi to najlepiej, ciągle wciskałam "backspace". W końcu jednak udało mi się sklecić parę zdań. Przeczytałam je parę razy i nacisnęłam "enter".

W Londynie jest dobrze, ale to jednak nie Dortmund. Chciałabym jechać z wami na mecz do Aalen. Też za tobą tęsknię. Nie sądziłam, że to wszystko się tak potoczy. Rozumiem, że masz mętlik w głowie z powodu ciąży Caroline, ale wiedz, że nigdy bym jej nie popchnęła, zwłaszcza w jej stanie. Kocham cię i będę cię wspierać, cokolwiek się stanie.
___________________________________________
Powoli zbliżamy się do końca. Jeżeli nic nie stanie mi na przeszkodzie, to wszystko wychodzi na to, że z tym opowiadaniem pożegnamy się już w przyszłym tygodniu. ;)
DRUGI BLOG (TEŻ O BVB): i-bleed-it-out.blogspot.com

niedziela, 28 października 2012

Rozdział 23.


(Kaja)
Siedząc w samolocie do Londynu ze świadomością, że Borussia gra właśnie mecz z Freiburgiem dobijała mnie jeszcze bardziej. Powinnam tam być i biegać z aparatem w ręce, ale nie. Wzięłam urlop i pożegnałam Dortmund. 
Może Marco właśnie strzelił albo znieśli go na noszach, bo doznał kontuzji? Tego drugiego nie chciałam sobie nawet wyobrażać. Zaciskałam zęby, żeby już tylko więcej nie płakać. Nie wiem, czy te słowa Reusa miały oznaczać koniec czy 'separację' . Miałam za sobą ciężką noc i wolałam o tym zapomnieć.

*

(Marco)
Schodziliśmy do szatni z uśmiechem na twarzach. Humory dopisywały. Przynajmniej na 90 minut mogłem zapomnieć o tym, co się teraz dzieje w moim życiu. Cieszyła nas wygrana z SC Freiburg oraz pogodą.
- Ekhm - ktoś chrząknął za moimi plecami. Spojrzałem przez ramię i zobaczyłem Lewego trzymającego kopertę w ręce. - To od Kai.
Pokiwałem głową i zabrałem wręczaną mi kopetę. Po chwili poczułem, że moje ciało wita się z podłogą. Oszołomiony spojrzałem na Roberta.
- A to ode mnie - powiedział na odchodne i ulotnił się z szatni.

*

Wyjechała. Przeze mnie. Patrzyłem się na ten list, który trzymał Mario i go czytał. Gdy skończył wziął gazetę ze stołu, zwinął ją w rulon, po czym zdzielił mnie nim parę razy po głowie.
- Przestań - zabrałem od Goetze jego narzędzie broni. - Niedługo będę cały w siniakach i guzach, że mnie matka rodzona nie pozna.
- Należy ci się - on też był na mnie zły, że doprowadziłem do jej ucieczki. Sam byłem na siebie wkurzony i w sumie nie dziwiłem się, że dostałem parę razy w mordę. Gdybym mógł to sam sobie bym przywalił. - Nie napisała nawet, gdzie leci.
- A nie domyślasz się? - zapytał mnie. - Cholera jasna, Reus!
Mario mówił do mnie po nazwisku tylko wtedy, gdy był na mnie naprawdę bardzo zły.
- Nie wiem co robić - rozłożyłem ręce bezradnie. - Jedynie Lewy wie, gdzie ona jest.
- Z uśmiechem na ustach wskaże ci drogę do niej - rzekł z ironią. Wstał z miejsca, ubrał kurtkę i zmierzał ku drzwiom. - Kaja to śwetna dziewczyna, a ty możesz ją stracić przez kłamstwa Caroline.
- Skąd wiesz, że kłamie?
- Naprawdę kretyn z ciebie, Reus - odparł i zniknął za drzwiami.

*

(Kaja)
Ciągnęłam walizkę za sobą. Czułam się jak w dzień mojego przylotu do Niemiec. Ucieczka od problemów w nowe miejsce, gdzie poznam nowych ludzi. Dokładnie ten sam schemat. Różniło się miasto i to, z kim będę mieszkać.
Nagle ktoś zasłonił mi oczy. Odwróciłam się i wpadłam w niedźwiedzi uścisk Szczęsnego.
- Kajka, tutaj cię nikt nie skrzywdzi - powiedział biorąc ode mnie moje rzeczy. Wymusiłam uśmiech i podążyłam za nim do jego samochodu.

*

Czułam się niezwykle obco w Londynie. Dortmund stał się dla mnie takim drugim domem i chociaż byłam tutaj tylko kilka godzin to już chciałam wracać z powrotem do mieszkania Roberta. 
Siedzieliśmy z Wojtkiem na łóżku w "moim" pokoju. W ręce trzymałam kubek z ciepłą herbatą.
- W coś ty się ubrała? - patrzył na mnie ze zdziwieniem. Miałam na sobie za dużą bluzę Marco, którą dał mi na balkonie, kiedy świętowaliśmy u Goetze zwycięstwo z Borussią Moenchengladbach. - Zresztą nieważne. Nie przyleciałaś do mnie bez powodu. Co się stało?
- Książka mi na głowę spadła. Histeryzowałam, ale Lewy nie chciał mnie zabrać do szpitala. Liczyłam, że jakiś angielski lekarz mnie uleczy - odpowiedziałam. Odłożyłam puste naczynie na stolik. - Stęskniłam się za tobą i tyle.

- Kaja, nie wkurwiaj mnie.
Westchnęłam i zaczęłam mu opowiadać wszystko od samego początku. Wróciłam myślami do dnia mojego przybycia do Dortmundu. Nic nie mówił tylko słuchał. Gdy byłam bliska płaczu tylko ściskał mocniej moją rękę. Mówiłam chaotycznie, parę razy musiałam przerwać, żeby się uspokoić. W końcu dotarłam do końca mojej historii.
- Przede wszystkim nie powinnaś dawać za wygraną. Po raz kolejny zwiałaś od wszelkich problemów. To samo zrobiłaś z Maćkiem. Zachowujesz się czasami jak mała dziewczynka, która boi się przyznać, że rozbiła wazon - oznajmił Wojtek. - Nie poznaję cię. Jakby mi ktoś rok temu powiedział, że zamiast załatwić problemy jak należy to wyjechałaś bym nie uwierzył. Rozumiem, że Maciek cię skrzywdził i teraz uciekasz przed bólem. Do cholery, Kaja! Tak nie można! Kochasz go, tak? To czemu kurwa odpuściłaś? Teraz ta zdzira może triumfować, że jej się udało.
Zaskoczona słowami bramkarza nie mogłam nic z siebie wydusić. Wojtek był znany z tego, że był szczery do bólu, a przede wszystkim - miał rację co do mnie. Przysunęłam się do niego i przytuliłam.
- Dziękuję.
Spojrzałam w oczy zawodnika Arsenalu, które błyszczały nawet w ciemności.
Siedzieliśmy tak blisko, że czułam jego miętowy oddech na swojej skórze. Uniósł mój podbródek i pocałował. Walczyłam ze sobą, ale odwzajemniłam jego pocałunek. 

Po tym dziwnym i krótkim incydencie Wojtek nieco się zmieszał. Wybąkał "dobranoc" i zmył się.
Jestem mistrzynią w komplikowaniu swojego życia i uciekania od problemów.
____________________________________________
NOWY BLOG: i-bleed-it-out.blogspot.com
Po raz kolejny zamieszałam. Trzeba trochę popsuć, po tych słodkich aż do porzygu rozdziałach. :D Mam nadzieję, że się podoba. ;) I serdecznie zapraszam na nowego bloga. :>

piątek, 26 października 2012

Rozdział 22.



Nim się obejrzałam a już była środa – mecz z Realem. Wydaje się, jakby dopiero co było losowanie grup Ligi Mistrzów. Był to ważny dzień, zarówno dla zawodników, jak i kibiców oraz trenerów. Trzy tygodnie temu zremisowane spotkanie z Manchesterem. Pamiętam ten wieczór dokładnie, a zwłaszcza to co działo się po nim.
Wszyscy sympatycy BVB mają nadzieję, że pomimo tego, iż Królewscy są faworytami tego spotkania to jednak dortmundzkie pszczółki odniosą zwycięstwo.
We wtorek ja, rodzice, Wika oraz Ania i Robert zjedliśmy razem obiad. Potem mama wraz z tatą udali się na spacer po mieście. Za przewodnika miała im służyć Stachurska, ponieważ ja w tym czasie pojechałam z Lewym i Wiktorią na trening Dortmundczyków.
„Młoda” od razu skradła serca chłopakom z Borussii.
- Jak dorosnę będę piłkarzem! – wołała blondyneczka, którą Mario niósł na barana.
Siedmiolatka pierwszy raz miała taką styczność z Niemcami. Większość była zaskoczona, bowiem nieliczni wiedzieli, że płynie w naszych żyłach krew zachodnich sąsiadów  Polski.
Wtorkowy wieczór spędziłam, tak jak lubię najbardziej, czyli z Marco. Opierałam głowę na jego ramieniu. Do moich nozdrzy doszedł słodki zapach jego perfum.
Byłam uzależniona. Od niego, jego dotyku, pocałunków, uścisków. Przywiązywałam się do Reusa coraz bardziej i godziłam się na to. Kiedy mnie przytulał przeszywała mnie fala ciepła. Gdy siedział obok mnie czułam się bezpieczna, był moim ochroniarzem, przy nim niczego się nie bałam.

*

Siedząc na trybunach Signal Iduna Park czułam tę niesamowitą atmosferę wśród kibiców.
Moja siostra miała na szyi szalik Borussii, tak samo jak ja. Rozczulał mnie widok niecierpliwiącej się Wiktorii, która już nie mogła się doczekać, kiedy się zacznie.
Rozglądałam się i zauważyłam, że Caroline patrzy w moją stronę. Pomachała do mnie, a ja niechętnie ruszyłam w jej stronę. Zaczęła się oddalać, w końcu złapałam ją w łazience.
- Nie wyraziłam się chyba ostatnio dosyć jasno - posłała mi spojrzenie wilka. - Miałaś odczepić się od Marco.
- Jesteś z nim w ciąży, ale my nie mamy zamiaru się rozstawać - oznajmiam.
- Rób co chcesz. Prędzej wasza sielanka i tak się skończy - uśmiechnęła się złowrogo. - Zrozum, że jesteś tylko marionetką. On potrzebuje kobiety, nie dziewczynki ledwo co wkraczającej w dorosłe życie. Poza tym będziemy mieć dziecko, nim się obejrzysz Marco zacznie spędzać z nami więcej czasu i zostaniesz sama.
Po chwili dziewczyna odruchowo rozmasowywała swój policzek, na którym pojawiło się różowe odbicie mojej dłoni. Nic nie mówiąc opuściłam pomieszczenie zostawiając ją samą.

*

Emocje sięgały zenitu. Spotkanie zakończyło się wygraną Borussii 2:1, po golach Lewego i Marcela! Jakaż radość panowała wśród kibiców. Uśmiech nie schodził mi oraz innym z twarzy.
Wyszliśmy na zewnątrz. Czekając na chłopaków rozmawiałam z tatą o meczu. Minęło nas w między czasie paru zawodników. Zamieniłam z nimi kilka słów, złożyłam Marcelowi gratulacje i pożegnaliśmy się.
W oddali zobaczyłam znajomą sylwetkę Lewandowskiego.
Przytuliłam go uradowana z jego bramki i zwycięstwa. W końcu go wypuściłam. Następnie poczłapaliśmy do jego samochodu. Odciągnęłam go na chwilę na bok, żeby zapytać o Marco.
- Myślałem, że z nim rozmawiałaś – powiedział zakłopotany brunet. - Widocznie nie miał na to ochoty.
- Pewnie masz rację - odparłam.

*

- Nie chciałem nic mówić przy twoich rodzicach – Lewy położył kluczyki na stoliku. Miał zmartwioną minę. Było widać, że coś go męczy. – Marco opuścił stadion z Caroline innym wyjściem.
Zdziwiona jego słowami wybąkałam tylko "oh" i poszłam do pokoju. Wzięłam do ręki aparat leżący na biurku i przeglądałam wszystkie zdjęcia. Mimowolnie się uśmiechnęłam, gdy zobaczyłam fotkę z uśmiechniętym blondynem.
Zaczęłam się zastanawiać nad tym co nas łączy. Co jeśli Caroline miała rację? Kaja, ogarnij się. Myślenie ci nie wychodzi.
Odłożyłam sprzęt i włączyłam laptopa. Zaczęłam przeglądać różne strony, spać nie mogłam, nie to co Lewy, który sobie pochrapywał.
Otworzyłam Skype'a. Zobaczyłam zielony znaczek obok kontaktu. Zawahałam się na moment, lecz w końcu nacisnęłam na słuchawkę.
- Czemu to Dortmund jeszcze nie śpi?
- Bo dzwoni do Londynu.

*

Czwartek był ostatnim dniem pobytu rodziców i Wiktorii w Dortmundzie. Gdyby nie to, że przecież blondyneczka musiała wrócić do szkoły to zostaliby na dłużej. Odwieźliśmy moją rodzinkę razem z Lewym na lotnisko.
- A Marco przyjedzie? - dziewczynka ściskała mnie za rękę. Pokręciłam głową zaprzeczając. - Szkoda.
W końcu przyszedł czas rozstania i obietnic, że niedługo zawitam do Warszawy na dłużej niż tydzień.
*

Leżałam na łóżku ze słuchawkami na uszach i czytałam książkę. Ni stąd ni zowąd do mojego pokoju wparował Marco. Odłożyłam odtwarzacz i "Requiem dla snu" na bok, żeby przyglądnąć się Reusowi, który łaził zdenerwowany po moim pokoju.
- Naprawdę rozumiem, że możecie nienawidzić się z Caroline, że możecie być o siebie zazdrosne, ale Kaja! Możesz mi powiedzieć, dlaczego popchnęłaś dziewczynę w ciąży? - padło pytanie z ust blondyna.
- Słucham? - poderwałam się z miejsca i podeszłam do niego. - Tak ci powiedziała? I ty jej uwierzyłeś?
- Złapała mnie, jak wychodziłem. Chciała ze mną porozmawiać, płakała, a ja nie wiedziałem co się dzieje. Wyszliśmy na zewnątrz, powiedziała, że ją popchnęłaś i spoliczkowałaś - Marco był wściekły i nie krył tego. Najbardziej bolało mnie to, że on naprawdę jej uwierzył.
- To drugie owszem, ale jej nie popchnęłam! - chwyciłam go za rękę. - Uwierz mi, przecież bym tego nie zrobiła.
- Już nie wiem, której z was mam wierzyć - wyrwał się i zrobił parę kroków w tył. - Nie przychodź na razie na treningi. Nie dzwoń. Nie pisz. Dajmy sobie na wstrzymanie. Muszę to wszystko przemyśleć. 
Drzwi zamknęły się za nim. Została głucha cisza. Nie mogłam wydobyć z siebie ani jednego słowa. Usiadłam na łóżku. Po chwili wybuchnęłam spazmatycznym płaczem. Dopięła swego. Skłóciła nas. 
Trzęsłam się. Drżałam. Miotałam się po łóżku, wiłam się z bólu. Nie zauważyłam nawet, że Robert wszedł do pokoju i chciał mnie uspokoić, ale nie potrafił. Traciłam najważniejszą dla mnie osobę. Miałam przed oczami wszystkie wspólne chwile. Pierwsze spotkanie, Manchester, pocałunek na balkonie. Słyszałam jego głos, to przeklęte "kocham cię", które padło z jego ust po polsku, gdy leżeliśmy razem w łóżku. Krzyczałam, wołałam go, ale on poszedł, nie było go tutaj. Był tylko Lewy, który coś do mnie mówił, ale nie rozumiałam co. Przytulił mnie no siebie, ale odepchnęłam go. On nie był nim, to nie Marco. 
Już nie wrzeszczałam. Łzy dalej płynęły, lecz już nie zachowywałam się jak uciekinierka z psychiatryka. Lewandowski podszedł do mnie i przytulił, a ja wczepiłam się w niego najmocniej jak mogłam. 

*

Pewnie kiedy dostaniesz ten liścik to nie będzie mnie już w Dortmundzie. Masz rację, musimy dać sobie trochę czasu. Dużo się ostatnio wydarzyło. Boli mnie to, że mi nie wierzysz. Wiedz, że kocham cię, to się nie zmieni. Wrócę niedługo, a przynajmniej tak mi się wydaje. Wierzę, że kiedy znowu tutaj zawitam to będzie jak dawniej. Obejmiesz mnie czule, a ja musnę twoje wargi. I znowu będziemy zatraceni w swojej miłości.

Kaja.
_______________________________________________
Dziwnie mi to wyszło, ale no cóż. Chciałam dodać wczoraj, ale nie ma to jak przesiedzieć pół dnia z książkami na konkurs chcąc nadrobić 2 miesiące obijania się. Dzisiaj były tego efekty.
Tak w ogóle to mam już nowy pomysł. Zakładam nowego bloga (być może jeszcze dziś, a jak nie to w tym tygodniu) i zaczynamy. Póki co zostawiam was z tym czymś. ;)

poniedziałek, 22 października 2012

Rozdział 21.

(Pisane oczami Marco)

Wieść o tym, że Caroline jest w ciąży wstrząsnęła mną. Do tego ligowa porażka z Schalke. Wisienką na torcie była Kaja, która przejmowała się tym wszystkim jeszcze bardziej niż ja sam. Między nami zrobiło się dziwnie. Bałem się, że ją stracę. Obydwoje chcieliśmy ułożyć sobie życie,  zamiast tego mnożyły się problemy. Cieszyłem się, że ją mam. Wystarczało mi to, że po prostu była, leżała koło mnie smacznie śpiąc. Wyglądała jak anioł. I w rzeczywistości była nim, moim stróżem, ostoją, wsparciem w trudnych chwilach. Jednym swoim uśmiechem poprawiała mi humor. Być może mając 23 lata nie jestem wcale specem w miłosnych sprawach, lecz nikt nie zarzuci mi, że nie wiem, co to znaczy kochać. Jedna osoba może zmienić tak wiele w życiu drugiego człowieka. A ta niebieskooka szatynka wtargnęła do mojego życia z hukiem, sprawiając, że stało się ono lepsze.



Siedzieliśmy z Mario u mnie spędzając typowo męskie popołudnie, z joystickami w rękach. Wtem rozległ się dzwonek. Nie odrywając się od gry krzyknąłem "proszę". Caroline spojrzała na naszą dwójkę z uśmiechem na twarzy. Nie odpowiadało mi się to, że znowu się pojawiła w moim życiu i w nim miesza. Przerwaliśmy naszą potyczkę z Goetze, pożegnaliśmy się, a po chwili siedziałem sam z blondynką.
- Dobrze cię widzieć – przerwała panującą ciszę.Chciała dotknąć mojej dłoni, ale odsunąłem się. - Przejdźmy do sedna. Jestem z tobą w ciąży.
- Wiem – zmierzyłem ją wzorkiem. – Kaja mi powiedziała.
- Ta mała zdzira wchodzi między nas! Mam jej dość! – krzyczała w złości. – Gdyby nie ona to byśmy się nie rozstali.
- Caroline, między nami już dawno się nie układało – oznajmiłem ze smutkiem. Byliśmy ze sobą długo, wiele przeżyliśmy. Tego nie da się zapomnieć, ale to już się wypaliło. Nic do niej nie czuję. – Poznanie Kai mi to uświadomiło.
- Starałam się dla ciebie, jak tylko mogłam, a ty mi się tak odpłacasz? Zamierzasz mnie zostawić samą z dzieckiem?  - zaczęła chodzić wzburzona po pokoju. – Powiedz coś! - Będę się opiekować dzieckiem, ale nie będziemy razem.
- Słucham? Ja chcę stworzyć dla niego normalny dom! Jak ty sobie to wyobrażasz? Będziesz przelewać mi pieniądze raz w miesiącu i myślisz, że to wystarczy? A za parę lat twoja córka lub twój syn zobaczą cię w telewizji i zapytają "To mój tatuś? A dlaczego mnie nie odwiedza?" – patrzyłem na nią, nie wiedząc co powiedzieć. Spoliczkowała mnie. Po krótkiej chwili wyszła z mieszkania.



*

- Wiesz, nawet jej się trochę nie dziwię - Kaja leżała obok mnie i rozmawialiśmy przed pójściem spać. - Miała prawo się wkurzyć.
- Ale ja nie powiedziałem, że nie będę się nim zajmować - starałem się bronić. 
- Owszem, lecz wiesz, jak to jest. Pomimo chęci wychodzi różnie. Nie wiesz, jak będzie potem. Teraz grasz w Borussii, ciągłe treningi, wyjazdy. Co będzie potem, kiedy zmienisz klub? - spojrzała na mnie ze smutkiem w oczach.
- Nie zastanawiałem się nad tym, szczerze mówiąc - jeździłem dłonią po jej policzku. Odwróciła się do mnie plecami. Zaskoczony jej reakcją przysunąłem się bliżej i objąłem ją w pasie. Wtuliłem twarz w jej brązowe włosy i trwaliśmy w czułym uścisku.
- A może powinieneś - odparła oschle, przewracając się na drugi bok. Leżała przodem teraz do mnie, ale nie podniosła wzroku. - Ciężko mi z tym wszystkim.
- Damy sobie radę. Razem - pocałowałem ją w czoło. 



*

Nadszedł dzień, w którym miałem w końcu poznać rodziców Kai. A być może za jakiś czas zostaną moimi teściami? Czas pokaże.
Pojechaliśmy na lotnisko, żeby ich odebrać. Nie owijając w bawełnę - byłem zdenerwowany. Trzymałem szatynkę za rękę, a w drugiej miałem kwiaty dla jej mamy. W pewnym momencie dziewczyna mnie puściła i wpadła w ramiona mężczyzny, który był trochę niższy ode mnie. Obok niego szła kobieta, drobna, była bardzo podobna do swoich córek. Młodsza z nich rzuciła się na szyję starszej. Obsypywała ją pocałunkami mocno się do niej przytulając. 

Cała czwórka podeszła do mnie. Nieco skrępowany się przywitałem a przy tym wręczyłem bukiet pani Hirte. W końcu po tych obrzędach zapakowaliśmy się do mojego samochodu i pojechaliśmy do mieszkania Lewandowskiego, gdzie mieliśmy zjeść naszą pierwszą "rodzinną" kolację.

*

Kaja razem ze swoją mamą zmywały naczynia, gdy ja w tym czasie siedziałem z Wiktorią i panem Hirte na kanapie rozmawiając. 
- Bardzo chcieliśmy cię poznać - ojciec Kai uśmiechnął się do mnie. - Cieszymy się, że nie jest tutaj taka samotna, że ma ciebie, Roberta i innych.
- Za to ja jestem szczęśliwy, że ją mam - wyznałem. Oczy młodszej z panien Hirte zwróciły się ku mnie. 
- Kochasz Kaję? - zapytała mała i chwyciła mnie za rękę. Zaśmialiśmy się razem z jej ojcem. 
- Bardzo ją kocham - pstryknąłem dziewczynkę w nos. Nie zauważyłam nawet, że niebieskooka stoi w progu kuchni ze swoją rodzicielką. Podeszły do nas, po czym pani fotograf wyjazdowa pocałowała mnie w policzek. 

*

- Pamiętam, jak się poznaliśmy. Jaka była wściekła, że się wepchnąłem do tej kolejki, śpiesząc się na trening - siedzieliśmy w salonie popijając wino. Odwiozłem jej rodziców i Wikę do hotelu. Mieli zostać w Niemczech tydzień, a przy okazji przyjść na środowy mecz z Realem. - Potem to spotkanie u Lewego.
- Wciąż wydaje mi się, że to jakiś sen, że jesteś tutaj, że siedzisz obok mnie. - odstawiła kieliszek na stolik. - Wiktora cię polubiła.
- Cieszę się. - objąłem ją i pocałowałem w szyję. - Urodę ma po siostrze.
Jej policzki oblały się rumieńcem, które sprawiły, że była jeszcze piękniejsza. 

Miała w sobie coś, co urzekło mnie w niej od początku, a z czasem ją pokochałem. Nie wyobrażałam sobie teraz życia bez niej. Być może byliśmy młodzi i całe życie było przed nami, lecz wiedziałem, że chcę spędzić życie u jej boku, bez względu na wszystko.
______________________________________
No więc, oto 21 rozdział. Następny chyba dodam dopiero w czwartek po meczu z Realem. Tak, ciąża! Bum bam. Spokojnie, namieszam jeszcze, na nudę, rutynę i sielankę nie będziecie narzekać. :D

sobota, 20 października 2012

Rozdział 20.


Miłość to takie śmieszne zjawisko. Zakochujemy się i nagle wszystko wydaje się być inne. Obiekt naszych westchnień staje się naszym ideałem. Gdy uczucie jest nieodwzajemnione to cierpimy. Nasze młodzieńcze serca pękają z bólu.
W końcu pojawia się ta odpowiednia osoba. Niespodziewanie staje nam na drodze. Wpadamy w sidła i nie ma wyjścia, ale nie szkodzi, bo jesteśmy szczęśliwi. Przytulamy się do ukochanej lub ukochanego i czujemy, jakbyśmy mieli cały swój świat w rękach. Łączy nas bezwarunkowa więź, chcemy tylko szczęścia swojego Romea lub swojej Julii.
Powoli, jeszcze trochę zaspana podniosłam powieki. Ujrzałam Marco, który bawił się moimi brązowymi włosami.
- Dzień dobry – powiedział i pocałował mnie w czubek nosa. Zakryłam się kołdrą nie chcąc wyjść. – Aniele, chodź do mnie.
Wylazłam spod jasnego materiału. Spojrzałam mu w oczy, które zawsze wydawały mi się być brązowe, jednak dopiero teraz spostrzegłam, że byłam w błędzie. Tęczówki chłopaka były piwno-zielone, patrzyły właśnie na mnie. Było w nich tyle ciepła i zrozumienia. Zupełnie jak w osobniku, do którego należały.
- Cześć, wariacie – przywitałam się. Złożyłam pocałunek na jego ustach, po czym położyłam głowę na nagiej klatce piersiowej Marco. Słyszałam bicie jego serca – było ono dla mnie najpiękniejszym dźwiękiem na świecie.
Leżeliśmy tak jeszcze przez kilka minut, lecz stwierdziliśmy, że pasuje w końcu zwlec się z łóżka. Chłopaki mieli mieć trening, a ja po raz kolejny miałam być jego gościem.
W mieszkaniu było cicho więc myśleliśmy, że Robert już się zmył. Wyszłam z pokoju jedynie w koszuli nocnej, a Marco ubrał spodnie. Niekompletnie odziani przemieszczaliśmy się w kierunku salonu,
- Witam – Lewy uśmiechnął się do nas. – Co się tak skradacie?
Spojrzeliśmy po sobie. Czułam, że oblewam się rumieńcem.
- Chyba powinienem się zbierać – Reus zrobił tył zwrot  a po chwili wrócił do nas, żeby się pożegnać i zniknął za drzwiami.
- Jadłeś śniadanie? – starałam się odwrócić uwagę Lewandowskiego. Poczłapałam w kierunku lodówki. Brunet podążył za mną.
- Kaja – odłożył na blat opróżniony do połowy kubek z kawą. – Nie mam nic przeciwko temu, żeby Marco od czasu do czasu tutaj spał.
- Więc o co chodzi? – zapytałam rozdrażniona.
- O nic – jego niebieskie ślepia wpatrywały się we mnie. Były niczym tafla jeziora, nieprzeniknione, głębokie, tajemnicze. – Dziwnie mi widzieć kolegę z klubu półnagiego we własnym mieszkaniu, a nie w szatni po meczu, ale wiem, że jakoś muszę to przecierpieć, ponieważ on cię uszczęśliwia.
- To dlaczego tak na mnie patrzysz?
Nic nie odpowiedział tylko mnie przytulił. Nie rozumiałam jego zachowania.
- Przepraszam – zrobił minę szczeniaczka. – Rozmawiałem z Wojtkiem. Nie chciałem, żebyś się wkurzyła. Jesteś dla mnie jak siostra to stąd ta opiekuńczość.
- Masz Milenę – wytknęłam mu.
- Kajka, błagam – wywrócił gałami i zaśmiał się. – Owszem, ale ty jesteś moją przyjaciółką, bardzo bliską, niemal jak rodzina.
- Wiem, tylko się z tobą droczę – odparłam i wystawiłam mu język.
- W końcu widzę Kaję, taką jaką zawsze lubiłem – poczochrał moje włosy, za co spiorunowałam go wzrokiem. – Nie bij!
Mając takiego przyjaciela jakim był Robert życie stawało się o wiele łatwiejsze.

*

- Kaja, dziękuję – Jurgen usiadł obok mnie. – Jak przychodzisz na treningi to chłopakom jakoś od razu chce się biegać, zwłaszcza Reusowi. Masz na niego dobry wpływ, w końcu spędzacie dużo czasu ze sobą.
- E tam, to nie moja zasługa – odparłam.
- Uwierz mi, wiem, co mówię – wyszczerzył się. Zwiesiłam głowę i westchnęłam. – Czy wy…?
- Uhm, tak – przyznałam nieco zawstydzona.
- Życzę wam szczęścia, chociaż patrząc na niego to nie muszę chyba tego mówić.
- Jak to? – lubiłam rozmawiać z trenerem Kloppem. Był sympatycznym człowiekiem, z którym można było się powygłupiać, jaki i porozmawiać szczerze od serca. Nie dało się go nie lubić.
- Kiedy zaczynałem z nim współpracę to owszem był ambitny i pracowity, w końcu nadal tak jest. Pomimo swojego młodego wieku widzę w nim potencjał. Od jakiegoś czasu zauważyłem w nim pewną zmianę. Jest weselszy niż zwykle, żartuje jeszcze częściej, uśmiech nie schodzi mu z twarzy. Myślałem, że może po prostu dobrze się czuje z drużyną albo udzieliła mu się głupawka Mario. Teraz jednak wiem, że wszystko tkwi w Tobie – wyjaśnił. Szczęka mi opadła. Nigdy nie spodziewałabym się takich słów po szkoleniowcu BVB. – Nie rób takiej zdziwionej miny. To wszystko prawda.
- Chyba po prostu nie wierzę, że to wszystko się tak potoczyło – wyznałam.
- To uwierz – poklepał mnie po ramieniu, po czym wstał z miejsca i podszedł do chłopaków, którzy podczas chwili nieuwagi trenera zaczęli się wygłupiać.
Cała sytuacja była bardzo komiczna, bowiem Reus ukradł Lewemu buta i ten gonił za nim przez całe boisko. Jurgen rozłożył tylko bezradnie ręce, a reszta drużyny zwijała się ze śmiechu.
- Widzę, że coś mnie omija – podniosłam głowę i zobaczyłam Mario, który jak zwykle się uśmiechał. Pocałował mnie w policzek na powitanie, po czym zajął miejsce obok mnie. – U nas to nigdy nudno nie jest.
- Nie da się ukryć – włożyłam ręce do kieszeni i zerknęłam na niego. – Szkoda, że nie zagrasz w sobotę.
- Żałuję, ale mam nadzieję, że szybko wrócę do pełni sił. Potem spotkanie z Realem! Jak mnie Ronaldo zobaczy to się schowa w szatni – Goetze żwawo wymachiwał rękami. – Nie śmiej się, tak będzie!
- Mario, nie podrywaj mojej dziewczyny – zmachany blondyn usiadł obok nas. W ręce dalej miał korka Lewego, którego raczej nie zamierzał oddać. – Patrzcie, to moje dziecko.
- Nie wiedziałem, że Kaja była w ciąży – zażartował kontuzjowany zawodnik Borussii.
- Ty wielu rzeczy nie wiesz – zaśmiałam się. – Jak go nazwiemy?
- Marco Reus Junior, oczywiście! – wykrzyknął.
- Imbecyl! – syknął w jego stronę brunet wyrywając mu jego bobasa. Ubrał go z powrotem na stopę i spojrzał na niego groźnie.
- Oddaj nasze dziecko – Marco wstał z miejsca i wypiął mężnie swoją klatę do przodu.
- Spłodzicie sobie drugie – odrzekł Robert. Spojrzał na mnie i posłał mi wzrok, co miało oznaczać „tak naprawdę wcale nie mam tego na myśli”.
- Radzę ci kupić zatyczki do uszu. Znając Marco weźmie sobie do serca twoje słowa – Mario dał Bobkowi kuksańca w ramię.
- Zboczeńcy mnie otaczają! - krzyknęłam udając przerażenie. Wybuchnęliśmy śmiechem i zapomnieliśmy o durnych sprzeczkach.

*

- Kaja, otwórz drzwi - rozkazał mi Lewy. 
Spojrzałam na niego z miną a'la "are you fucking kidding me?". Wiedziałam, że z nim nie wygram więc poszłam przywitać gościa. Nacisnęłam klamkę i omal nie padłam na zawał. 
- Dzień dobry - przywitała się z uśmiechem na twarzy.
Robert był równie zdziwiony jak ja. Wybąkał coś pod nosem i ewakuował się zostawiając nas same. Wpuściłam ją do środka, chociaż nie miałam na to ochoty. Położyła torebkę na fotelu, a następnie spojrzała na mnie.
- Czego tu chcesz? - zapytałam. Założyłam ręce na piersi i czekałam na jej odpowiedź. 
- Chciałam ci tylko oznajmić, że twoje szczęście już długo nie potrwa - rzekła.
- To ma być groźba? - spojrzałam na nią z kpiącym uśmieszkiem.
- Nie - odpowiedziała chłodno. - Marco będzie ojcem mojego dziecka.
Zaczęłam kręcić głową z niedowierzaniem. Nie mogłam wyjść z szoku. Patrzyłam się na nią i nic nie mówiłam. Jej twarz wyrażała triumf i zadowolenie. Wyszła z mieszkania zostawiając mnie otępiałą, nie mogącą nic z siebie wydusić.

*

Siedziałam z Mario u niego rozmawiając o tym, co powiedziała mi Caroline. Przychodziło mi z trudem wypowiadanie kolejnych słów. Nie wiem dlaczego poszłam z tym akurat do niego. Chyba pokierowało mną to, że bądź co bądź - jest najbliższym przyjacielem Marco. 
Rozległ się dzwonek. Dołączył do nas blondyn we własnej osobie. Goetze przywitał się z nim i zostawił na samych. Reus chciał mnie pocałować, ale odsunęłam się. 
- Musimy porozmawiać - poklepałam miejsce obok siebie. Posłusznie usiadł i przyglądał się mi. - Była u mnie Caroline.
- Że co? Czego chciała? Co powiedziała? - chłopak ożywił się i zaczął zadawać masę pytań.
- Będziesz mieć swojego Marco Reusa Juniora - powiedziałam. Jego reakcja była taka sama jak moja. Szok. Niedowierzanie. Zdziwienie. 
- Zaskoczyłaś mnie - odezwał się w końcu. - Kaja, co teraz?
- Ty mi powiedz.
- Będę musiał z nią porozmawiać - spuścił głowę. Chwycił mnie za rękę i uśmiechnął się pokrzepiająco. Miał nadzieję w oczach, ale był smutny. - To nie zmienia moich uczuć do ciebie.
Westchnęłam i przytuliłam się do niego. Objął mnie ramieniem i pocałował w czoło. Kochałam go. Bezgranicznie.
_____________________________________________
Miał być dłuższy, ale musiałabym tu wplątać mecz z Schalke, a nie chcę tego robić, żeby nikogo więcej nie dołować. 
Namieszałam. Znowu! Miało się skończyć inaczej, ale doszłam do wniosku, że nie będę chamska, że zrobię to potem... xd
W środę Real. Ciekawie będzie. Mam nadzieję, że zobaczę Mario, Marcela i Gundo na boisku, bo zginiemy. ;_;
A teraz idę, bo Barca właśnie gromi Deportivo!

środa, 17 października 2012

Rozdział 19.

Uradowana wskoczyłam na plecy Lewandowskiego i darłam mu się głośno do ucha "Polska Biało-czerwoni". Rozbawiony Robert postawił mnie na ziemi i spojrzał na mnie jak na jakiegoś głupka.
- Wybacz, jaram się waszym remisem niczym dzikie kibicki Borussii Goetzeusem - powiedziałam, po czym zachichotałam.
Co prawda ten mecz mógł się zakończyć jeszcze lepiej dla nas, bo było wiele okazji do strzelenia gola, niestety, niewykorzystanych. Pomimo tego remis z 5 drużyną w rankingu FIFA cieszył. 
- Mam rozumieć, że idziemy to uczcić? - Wasilewski ucieszony dopadł do nas. 
- Ja chyba zrezygnuję - i kiedy już chciałam odejść ktoś pociągnął mnie za rękaw płaszcza.
- Zostajesz - urodzony w Zamościu goalkeeper Przemysław "Tytek" Tytoń starał się być stanowczy i poważny, lecz nie wychodziło mu to, bo wybuchnął śmiechem. - Nie patrz tak na mnie, jak wszyscy to wszyscy.
- Wszyscy wiemy, że i tak nie masz co się z nami spierać - Szczęsny dźgnął mnie palcem w żebro, a ja się odsunęłam w stronę Lewego. - Nie bądź taka delikatna.
- Dobra, nie ma co tu dłużej stać i marznąć. Idziemy podbijać warszawskie parkiety - oznajmił Przemek i wszyscy zgodnie przytaknęliśmy.


*

Czwartkowy poranek spędziłam z tabletkami i butelką wody. Łeb mi pękał, a za kilka godzin razem z Bobkiem, Anią i Łukaszem mieliśmy samolotem wrócić do Dortmundu. Po obiedzie zaczęłam się pakować i wybrałam się na ostatni spacer po mojej Warszawie. Smutno mi było zostawiać po raz kolejny miasto, w którym spędziłam 21 lat mojego życia. Myślałam, że Polska to moje miejsce, że zestarzeję się tutaj, ale teraz tak naprawdę niczego nie jestem pewna. 


*


- Córeczko, obiecujesz, że będziesz dzwonić częściej? - ciemnowłosa kobieta przytulała mnie do swej matczynej piersi.
- Obiecuję - uśmiechnęłam się do niej. W głowie tliła się nadzieja, żeby tylko się nie rozpłakała, bo chyba sama bym to zrobiła i została tutaj jeszcze tydzień. 
Spojrzałam na małą pochlipującą istotkę, która wycierała swoje zapłakane oczka w rękaw Lewandowskiego. Pomyślałam sobie, że Robert w przyszłości będzie dobrym ojcem. Głaskał jej blond główkę starając się ją pocieszyć.
- Wikuś - podeszłam do dziewczynki i przytuliłam ją do siebie. - Nie płacz. Jesteś moją księżniczką. Przyrzekam, że niedługo znowu przyjadę.
Dziewczynka pociągnęła nosem i wytarła policzki. Mama wzięła ją ode mnie i wszyscy się pożegnaliśmy. 
*

Po godzinie 17 wylądowaliśmy w Niemczech. Kiedy tylko postawiłam stopę na stałym lądzie dotarła do mojej głowy wiadomość, że niedługo zobaczę się z Marco. 
Poszliśmy po swoje bagaże, po czym Piszczek poszedł w swoją stronę, a my w swoją. Mieliśmy już zamawiać taksówkę, gdy zobaczyliśmy, że przed budynkiem stoi znajoma twarz z wielkim bukietem czerwonych róż.
Stachurska spojrzała na mnie i popchnęła delikatnie w kierunku blondyna. Sekundę później byłam już w jego ramionach, z których już nigdy nie chciałam być wypuszczona. 
- Jeszcze jedna taka rozłąka i nie przeżyję - szepnął mi do ucha. 
Pocałowałam go w policzek i wzięłam od niego kwiaty, zaś on zabrał moją walizkę. Przywitał się z Bobkiem i Anką, a chwilę później siedzieliśmy w jego samochodzie, a w trakcie jazdy rozmawialiśmy o wynikach meczów eliminacyjnych oraz o sobotnich derbach Zagłębia Ruhry.


*

Siedziałam na kanapie i opierałam głowę na ramieniu Reusa. Patrzyliśmy się w ekran telewizora, lecz tak naprawdę to rozkoszowaliśmy się chwilą i swoją obecnością. 
Chwyciłam za pilota i zaczęłam przełączać kanały, kiedy przed oczami mignęło mi coś dziwnego. Cofnęłam się trochę wstecz. Był to program informacyjny, chociaż bardziej nazwałabym go raczej odzwierciedleniem strony ciacha.net, tylko, że w wersji niemieckiej i telewizyjnej, które właśnie mówiły o moim lubym.
"Nasza reprezentacja po sukcesie z Irlandią, niestety, nie pokonała Szwedów. Po wspaniałym początku ostatecznie skończyło się remisem 4-4."

Spojrzałam ze smutkiem na chłopaka, ale ten raczej nie chciał o tym rozmawiać. Nie był zadowolony z tego, jak potoczyła się potyczka w Berlinie. Wszyscy skupiali się teraz tylko na tym, żeby pokonać Schalke.
Po chwili znowu usłyszeliśmy głos kobiety, która powiedziała:
"Kadrowicze szukają pocieszenia u swoich partnerek, co widać na zdjęciu. Marco Reus, który we wtorkowy wieczór zaliczył dwie asysty przytula się ze swoją nową dziewczyną. Ale czy to nie jest aby zdobycz Wojtka Szczęsnego - gracza Arsenalu Londyn, który jest jednocześnie dobrym znajomym klubowych kolegów Reusa? Szykuję się chyba mały skandal."

Blondyn wyrwał z mojej ręki pilota i wyłączył telewizor.
- Pierdoły - bąknął. Siedziałam tylko jak oniemiała i nic nie mówiłam. - Kaja?
- Czego chcesz? - warknęłam na niego. - Wyszłam na jakąś pieprzoną laskę, która goni za piłkarzami. Od polskich do niemieckich.
- Błagam cię, nie przejmuj się tymi bzdurami.
- Jak mam się nie przejmować? - odsunęłam się od niego i schowałam twarz w dłoniach.
- Kaja, proszę cię - uklęknął przede mną. - Spójrz na mnie.
A kiedy mu odmówiłam, chwycił mnie za ręce i spojrzał głęboko w moje niebieskie tęczówki.
- Nie płacz - dotknął wargami mojego policzka, żeby pozbyć się płynącej po nim łzy. - Zrozum, że nie obchodzi mnie to, co oni mówią. Nie znają prawdy. Nie wiedzą, jaki jestem szczęśliwy mając ciebie. 
- Naprawdę? - zapytałam z niedowierzaniem.
- Oczywiście - pokiwał głową twierdząco. - Chcę cię. Pragnę cię. Gdy cię nie ma przy mnie to usycham niczym niepodlany kwiatek. Z każdym dniem zakochuję się w tobie coraz bardziej i nic tego nie zmieni.
Wyprostował się i wyciągnął do mnie rękę. Chwyciłam ją, wstałam, a po sekundzie czule mnie ściskał. Pocałował mnie w szyję, po czym szedł coraz wyżej. Czoło, nos, policzki. W końcu usta. Kroczek po kroczku byliśmy coraz bliżej mojego pokoju.

*

- I wiesz co jeszcze? - zapytał, kiedy leżeliśmy razem w moim łóżku rozmawiając. - Ko-o-cha-a-m cje-e
Byłam tak zaskoczona tym, iż powiedział to po polsku, że aż kazałam mu to powtórzyć. Przywdział na twarz uśmiech, po czym z trudem wydukał te dwa słowa. 
Kiedyś wiele razy zastanawiałam się, czym tak naprawdę jest szczęście. Teraz już wiedziałam. Moim szczęściem był on. Nie potrzebowałam niczego więcej do bycia szczęśliwą. Wystarczał mi tylko Marco Reus.
_____________________________________________
Miało być słodko aż do porzygu, a wyszło jakoś tak drętwo i nienaturalnie XD.
Całą swą radość po meczu z Anglią już napisałam w pierwszym akapicie. Pozytywnie zaskoczenie ich grą, mogę teraz to powiedzieć, że gdyby te okazje, które mieliśmy zamieniłyby się na gole to 3 punkty mielibyśmy w kieszeni. Mecze Niemcy-Szwecja i Hiszpania-Francja mnie zdołowały, te remisy już nie cieszą. ;_;
Poużalałam się jak zwykle, a teraz was żegnam, do następnego. :)

poniedziałek, 15 października 2012

Rozdział 18.


Spacerowałam ulicami Warszawy i myślałam o tym wszystkim. Doszłam do wniosku, że kiedyś zamiast rozwiązywać problemy wolałam od nich uciekać. Zamiast porozmawiać z Maćkiem o tej sytuacji, kiedy mnie zdradził i już wtedy mu wybaczyć, rozprawić się z jego zazdrością, uświadomić mu, że zawsze będę tylko jego, że chcę iść do ołtarza w białej sukni, by powiedzieć sakramentalne „tak”, a potem mieć gromadkę dzieci, wspólnie się zestarzeć i być zakopaną kilka metrów pod ziemią to ja wolałam nawrzeszczeć na niego, zwyzywać od najgorszych, po czym się spakować i wykorzystać bilet, który miał być na naszą podróż poślubną. Zamiast pięknych kilku tygodni w Niemczech to smutna i zapłakana zwiałam do Roberta, gdzie zwaliły się na mnie kolejne problemy. Teraz było tak samo. Zamiast szczęśliwa zmienić status na Facebooku jak popieprzona 14-latka to ukrywałam się wciąż z tym, co czuję. Niby po co? Kto powiedział, że mamy z Marco chodzić za rękę przed jakimiś niemieckimi paparazzi, którzy lubią niszczyć ludziom dobrze zapowiadająca się karierę? Bo to chyba o to tutaj chodziło. Marco, który strzelał bramki, asystował nie tylko w swoich klubach, ale także w reprezentacji skupiał na sobie coraz większą uwagę. Do tego widzieliśmy, co się stało z Lewandowskim, który z ulubieńca narodu, nadzieja na Euro 2012, kiedy strzelił w poprzednim sezonie 22 bramki i wraz z Kubą oraz Łukaszem mówili, że „Polacy potrafią” teraz często jest krytykowany. Kiedyś zwykły chłopak, parę lat temu nikomu nieznany, nawet jak grał w Polsce, dla Lecha Poznań. Co prawda w swoim ostatnim sezonie w barwach poznańskiego klubu wywalczył wraz z kolegami Mistrzostwo Polski, a sam został królem strzelców mając na koncie 18 goli, ale czy ktoś wtedy mówił wtedy o jakichś transferach do Manchesteru czy Realu? Teraz ciągle o tym trąbią, robią wokół niego otoczkę, którą podsycają media. 
Odbiegłam trochę w inną stronę moich myśli, zamiast skupić się na tym, że chcąc budować związek z Marco już na samym początku się rozpada. Wiem, że on nie jest zazdrosny, po prostu robiłam mu uwagi na temat dziewczyn w Irlandii, a nagle pokazują się takie wiadomości, o tym, że już niby kiedyś się ze sobą spotykaliśmy.
Słuchałam Myslovitz i błądziłam po mieście. Nagle znalazłam się pod salonem sukni ślubnych, w którym kupiłam swoją białą kreację, a potem w napadzie wściekłości, bezsilności i bólu ją potargałam, pocięłam a potem wyrzuciłam. Wiedziałam, że Maćkowi na mnie zależy, choć wtedy w to zwątpiłam, ale ten krótki okres, kiedy przyjechał do Dortmundu i znowu byliśmy razem uświadomił mi, że jego zazdrość wywodziła się z tego, że nie chciał mnie stracić, a w końcu tak się stało. Chyba miał do tego podstawy, lecz czy mogłam poradzić coś na to, że uczucie się wypaliło?
Chciałabym, żeby Marco tu był, żeby objął mnie w pasie i pocałował, sprawiając, że cały świat znika. My – cholernie szczęśliwi, zatraceni w swej miłości. Wystarczała mi sama jego obecność, nie musiał nic mówić. Lubiłam jak zakładał mi kosmyk włosów za ucho, po czym cmokał w policzek. Jednym najdrobniejszym gestem potrafił sprawić, że moje serce biło 100 razy szybciej.
Potrzebowałam go mieć tutaj przy sobie, teraz, zaraz, w tej chwili. Nie mogłam znieść myśli, że jest w Berlinie, a nie tutaj ze mną. Wczorajszy wieczór spędziłam oglądając powtórkę piątkowego meczu z Irlandią, chociaż na początku miałam zobaczyć się ze Szczęsnym, ale wyjaśniłam mu wszystko. Wiedziałam, że sprawiłam mu przykrość nie tylko tym, że odwołuję kolację, ale że nie powiedziała mu od razu.
Mówią, że spontaniczne decyzje są najlepsze. Nie wiem, czy tak było i w tym przypadku, ale musiałam zaryzykować, bo co mi innego zostało?

*

- Jedno spotkanie już odwołałaś, ale dziękczynnej kolacji już nie będziesz mogła – mknęliśmy autostradą A100. Miałam świadomość tego, że być może już za chwilę zobaczę Reusa, rzucę mu się na szyję i przeproszę za moje durne zachowanie.
- Naprawdę cię przepraszam za to zamieszanie – spojrzałam na Wojtka, który nie zostawił mnie w potrzebie. – To moja wina.
- Daj spokój. Powinienem się domyślić, że taka dziewczyna jak ty musi kogoś mieć – rzekł uśmiechając się.
- Wynagrodzę ci to jakoś.
- Przyleć kiedyś do Londynu – zaproponował.
- Pomyślę nad tym – posłałam mu uśmiech i ucięłam rozmowę.

*

- Wiesz w ogóle gdzie go znaleźć? – pokręciłam głową. – Kurwa, Kaja, zamierzasz biegać po Berlinie z nadzieją, że się na niego natkniesz?
- Wojtek, nie klnij! – zasłoniłam sobie uszy śmiejąc się. – Nie sądziłam, że będzie mi potrzebne to wiedzieć.
- Eh – machnął ręką. – Chodź na kawę. Jestem wykończony jazdą.
Przystałam na jego pomysł i poszliśmy do jakiejś kawiarni. Wojtek nie znał niemieckiego więc to mi przypadła rola przewodnika, chociaż byłam tutaj pierwszy raz. Cieszyłam się, że mogę w końcu zobaczyć miasto, w którym wychowywał się mój ojciec.
Zamówiliśmy dwie kawy i po dłuższej chwili siedzieliśmy już przy stoliku, pogrążeni w rozmowie.
- Zmieniłaś się - wypalił nagle Wojtek. - Wydoroślałaś.
- To źle? - uśmiechnęłam się lekko.
- Nie - pokręcił głową z dezaprobatą. - Brakuje mi dawnej Kai.
Widząc zdziwienie i zaciekawienie jednocześnie malujące się na mojej twarzy westchnął, po czym zaczął ciągnąć swój wywód.
- Dawna Kaja lubiła się za dużo napić, a na drugi dzień mieć kaca. Wszędzie jej było pełno, miała 1000 pomysłów na minutę, w które chciała wszystkich wciągnąć. Zawsze była uśmiechnięta, nawet w złej sytuacji widziała światełko w tunelu. Jak coś jej się nie udawało to leciała wiązanką przekleństw. Była szajbusem i za to ją kooo... Lubiłem. - opróżnił zawartość swojej filiżanki i wpatrywał się w jej dno.
Gdybym miała przy sobie aparat to zrobiłabym mu zdjęcie, które zatytułowałabym "Wojtek Szczęsny tonie w melancholii".
- Dalej jestem szajbusem. Tylko, że dojrzalszym - rzekłam i wypiłam resztki czarnego płynu.
- Lubisz oszukiwać samą siebie? Wychodzi ci to perfekcyjnie - zaśmiał się kpiąco.
- Bezczelny jesteś.
- Ale przynajmniej nikogo nie udaję.
- O co ci tak naprawdę chodzi? - zapytałam oburzona.
- Mam wrażenie, że nie jesteś sobą. Przeżyłaś swoje, ale nie oznacza to, że masz na siłę udawać, że jesteś dzielna - chwycił mnie za rękę próbując zmusić, żebym na niego spojrzała. - To nie jest tylko moje zdanie. Rozmawiałem o tym z Lewym.
- Ale to ciebie przysłał jako delegata? Jesteście żałośni - wściekła rzuciłam pieniądze za kawę na stół, po czym wyszłam. Szłam przed siebie, po chwili usłyszałam wołanie za sobą. - Czego chcesz?
- Jesteś dla Roberta jak siostra. Martwi się o ciebie, spędzacie ze sobą mniej czasu niż kiedykolwiek, a przecież mieszkacie ze sobą - położył mi dłonie na ramionach. - Ogarnij się.
- Sam się ogarnij, Szczęsny - odsunęłam się od niego. - Za kogo ty się uważasz? Nie jesteś pępkiem świata, do cholery! Nie będziesz mną rządzić ani mówić mi, jaka mam być!
Wojciech włożył ręce do kieszeni i zaczął się rozglądać.
- Myliłem się - odezwał się w końcu. - Dalej nadużywasz wulgaryzmów i lubisz wygarnąć człowiekowi kiedy trzeba.
Rozłożył ramiona i poruszył brwiami. Nadal udając obrażoną podeszłam do wyższego ode mnie o 26 centymetrów bramkarza i przytuliłam się.
- Ee, Kaja - Szczęsny odkleił się ode mnie i kiwnął głową, żebym się odwróciła.
Marco stał z założonymi rękami na klatce piersiowej i patrzył na mnie. Zamurowana wpatrywałam się w blondyna, który machnął ręką, minął nas i odszedł.
- Marco! - krzyknęłam za nim. Rzuciłam się w pogoń za ukochanym. Gdy w końcu go dogoniłam nawet na mnie nie spojrzał. Zagrodziłam mu drogę i dopiero wtedy się zatrzymał. - Chciałam z tobą porozmawiać.
- O czym? - wszedł w jakąś uliczkę między dwoma budynkami. Tutaj nikt nas nie widział ani nie słyszał.
- Wiem, że wyszło idiotycznie, ale nie bądź na mnie zły. Nie możesz zachowywać się jak Maciek i być zazdrosnym o każdego kolegę - dotknęłam jego dłoni. Była zimna. Splotłam swoje palce z jego i spojrzałam mu w oczy.
- Po prostu najpierw robisz mi uwagi, a potem takie coś. Wkurzyłem się trochę.
- Przepraszam - rzekłam ze skruchą. - Ale kochasz mnie jeszcze?
- Jeszcze - uśmiechnął się cwaniacko. - Kocham i nie mogę przestać.
Pchnęłam go lekko i oparł się o ścianę, a następnie stanęłam na palcach i musnęłam jego usta. Przygryzłam wargę z niewinną miną, po czym Reus przyciągnął mnie do siebie i zatopiliśmy wargi w czułym pocałunku.
- Tęskniłem - założył mi kosmyk włosów za ucho. - Te parę dni bez ciebie były okropne.
- Nawet te 2 gole, zwycięstwo nad Irlandią i żółta kartka cię nie pocieszyły? - zażartowałam.
- Oj, cicho - wywrócił oczami.
- Zmuś mnie.
Objął mnie w pasie i pocałował, a cały świat znowu się zatrzymał. Byliśmy tylko my, ciemny zaułek w Berlinie i nasze bijące jak oszalałe serca. 
________________________________________________
Miałam dać inną piosenkę, ale tak mnie nawiedziło i od czasu do czasu będę dawać muzykę do rozdziału. 
Nie byłam pewna, czy go dodać, czy jednak napisać od nowa, ale Justyś mnie męczyła, a że obie zdychamy to chciałam jakoś ulżyć jej cierpieniom i swoim przy okazji trochę też. :D
No to jutro Polska-Anglia oraz Niemcy-Szwecja. Ciekawie się zapowiada i oby tak było. 
Przy okazji - pozdrawiam "kibiców", którzy w piątek wygwizdali naszą reprezentację i nawet żadnego dopingu nie prowadzili. Brak mi słów na takie zachowanie z ich strony.
Żegnam. :)

sobota, 13 października 2012

Rozdział 17.


Piątkowe przedpołudnie spędziłam na grzebaniu w szpargałach. Wyjęłam zdjęcia mamy i taty z czasów ich młodości. Wzięłam jedno z nich, na odwrocie pisało Berlin, 1991. Rok moich narodzin. Kobieta z ciążowym brzuszkiem uśmiecha się obejmowanego przez nią mężczyzny. Zastanawiam się, co by było, gdybym mieszkała w Berlinie, a nie w Warszawie. Nie mogłam przecież zapominać, że w 1/4 byłam Niemką. Mój dziadek nim był, a babcia była Polką. Można by rzec, że słabość do Niemców mam we krwi. 
Mój ojciec większą część życia spędził w Berlinie, ale potem przyjechał tutaj i poznał mamę. Niedługo potem był ślub, później się urodziłam. Zawsze starali się mnie wychowywać zarówno umacniając moją więź z Polską, jak i z Niemcami. Nauka języka nie szła mi za dobrze więc odpuścili, ale Wiktorii już nie. Od małego zwracali się do niej zarówno po polsku, jak i po niemiecku. Dziewczynka powoli sobie je przyswajała i chociaż na co dzień posługuje się językiem biało-czerwonych to nie ma problemów z podstawowymi zwrotami w języku zachodnich sąsiadów. Między innymi dlatego tak dobrze rozumiała, co Marco i Mario mówili do niej na Skypie. Czasami lubiła porozmawiać ze mną po niemiecku, lecz chyba podobnie jak ja, nie przepadała pomimo wszystko za tym językiem. Do tego nie znała go jeszcze perfekcyjnie, za to świetnie używała go w chwilach złości, kiedy przychodziła ze szkoły, tupała nogą i narzekała, jakie to jej koleżanki są okropne. Mała blondyneczka wściekła jak osa i wrzeszcząca po niemiecku. To był ciekawy widok.
Odłożyłam rzeczy na półkę. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał 14. Nawet nie spostrzegłam, że przeglądanie tych rzeczy tyle mi zajęło.
- Kaja, obiad! - krzyknęła mama. Schowałam zdjęcia do pudelka i poszłam do kuchni.


*

Ubrana w koszulkę reprezentacji i z namalowaną na policzku flagą siedziałam razem z Anią na stadionie. Za chwilę miał się rozpocząć mecz z RPA. Co prawda był to tylko towarzyski, a Robert nie grał, bo trener Fornalik go oszczędzał na wtorkowe spotkanie z Anglią, to i tak zamierzałyśmy wiernie dopingować naszą drużynę. Denerwowałam się podwójnie, gdyż w tym samym czasie Marco grał w Dublinie przeciwko Irlandii.
Wszyscy wstaliśmy, po chwili rozbrzmiał hymn Republiki Południowej Afryki, a potem Mazurek Dąbrowskiego.
Ledwo zaczęli grać, a ja już wymachiwałam szalikiem i krzyczałam na nich, choć dobrze wiedziałam, że przecież mnie nie usłyszą. To było piękne w tym sporcie - czy na końcu wygrają, czy przegrają to i tak wraca się do domu z chrypką.


*

W przerwie meczu pośpiesznie weszłam na internet w komórce, żeby zobaczyć, jaki jest wynik i jaka byłam uradowana, że prowadzili 2-0, a obydwa gole strzelił Marco.
W Warszawie już tak pięknie nie było. Co prawda było kilka naprawdę dogodnych sytuacji, ale futbolówka nie wpadła do bramki przeciwnika. Swoje niezadowolenie "kibice" pokazali wygwizdując naszych, gdy schodzili po pierwszej połowie do szatni.
Rozmawiałyśmy sobie z Anną o meczu, piłkarzach i zachowaniu kibiców, gdy nagle podszedł do nas mierzący 198 centymetrów chłopak. Następny, przy którym czułam się jak krasnal.
- Szczęsny! - krzyknęłam uradowana i przybiłam żółwika z piłkarzem.
- Witam, panie - uśmiechnął się do nas i usiadł obok mnie. - Dawno się nie widzieliśmy.
- Prawda - pokiwałam głową. Kiedyś z Wojtkiem miałam lepsze kontakty, dzwoniliśmy i pisaliśmy do siebie, a także zapraszał mnie wiele razy do Londynu. Był jednym z wielu chłopaków, których nazwisko wisiało na czarnej liście Maćka. - co u ciebie?
- w porządku, chociaż wolałbym być na boisku, a tak pozostaje mi oglądanie tego meczu z trybun - rzekł z nutką rozczarowania w głosie. Miał za sobą nieudane Euro, a na domiar złego nie mógł pomóc kolegom w eliminacjach do MŚ.
- Nie martw się - położyłam mu rękę na ramieniu. - Wydobrzejesz i wrócisz na murawę.
- Chciałbym mieć w sobie tyle pozytywnych myśli co ty - odparł.
- Stary dobry Wojtek - zaśmiałam się.
- Stęskniłaś się, co? - przywdział na twarz szelmowski uśmiech i uniósł jedną brew do góry.
- Nie - pstryknęłam go w nos.
- Lubisz się droczyć - stwierdził. - Umówisz się ze mną?
Omal nie umarłam od zadławienia się pepsi, którą piłam. Ania poklepała mnie po plecach, a gdy już skończyłam kaszleć to spojrzałam na Szczęsnego, którego akcja ratowania mojego życia ewidentnie rozbawiła.
- Nie mogę - powiedziałam i wyszczerz zniknął mu z twarzy.
- Dlaczego? - był zaskoczony odmową z mojej strony. Nie był przyzwyczajony, że jakaś dziewczyna może mu powiedzieć "nie".
- Właśnie, Kaja, czemu? - Stachurska dołączyła się do naszej rozmowy. - Wojtek wbrew pozorom jest sympatyczny.
- Dziękuję - posłał uśmiech w stronę narzeczonej Lewandowskiego. - Kaja, nie daj się prosić. Jedna wspólna kolacja.
Nie mogłam się przecież zgodzić na to, w końcu nie byłam singielką, lecz oni nie mieli o tym pojęcia. Nie chciałam go odrzucać i urazić jego męskiej dumy. Zresztą Wojtek już kiedyś mi proponował spotkanie sam na sam, ale Maciek by mnie ukatrupił. Wiedziałam, że Marco taki nie jest i nie wściekałby się, lecz i tak nie powinnam się na to zgodzić.
- Mogę pójść z tobą na kolację - oznajmiłam w końcu. Widząc jego triumf pośpiesznie ostudziłam jego zapały. - Pod warunkiem, że to będzie czysto przyjacielskie spotkanie.
- Niech będzie.
Wojtek był nieco zawiedziony, chociaż znając go, to w jego głowie na naszą kolację i tak mówił "randka".


*

Niemoc strzelecką kadry przerwał Komorowski, który wszedł za Sobiecha po tym, jak Artur niefortunnie zderzył się z bramkarzem przeciwników i opuścił boisko na noszach. Mecz zakończył się wynikiem 1-0 więc w miarę dobrych nastrojach kibice opuszczali Stadion Narodowy.
Zaraz po tym dostałam wiadomość od mamy.
"Niemcy wygrali 6-1. Powinnaś być dumna z Marco ;)".
Uśmiechnęłam się do telefonu. Wtem usłyszałam za sobą wołanie. Odwróciłam się i zobaczyłam Anię, Roberta i Wojtka idących w moją stronę.
- Czyli widzimy się jutro?
Pytanie młodego Szczęsnego nie umknęło uwadze Lewego, który już chciał coś powiedzieć, ale jego ukochana odciągnęła go na bok. Po chwili do Lewandowskiego podeszło kilku kibiców po autografy, a ja mogłam na spokojnie porozmawiać.
- Na to wygląda - odpowiedziałam.
- Zadzwonię jutro - rzekł i pocałował mnie w policzek. - Dobranoc.
- Dobranoc - pożegnałam się.
Chłopak powoli się oddalał się do swojego samochodu. Odwrócił się jeszcze na moment i, choć nie widziałam jego twarzy to wiedziałam, że się uśmiecha.


*

Siedziałam w aucie Lewandowskiego, który odwoził mnie pod blok moich rodziców. Milczeliśmy, ale była to tylko kwestia czasu.
- Możesz mi coś wyjaśnić? - zadał pytanie nie odrywając wzroku od jezdni. - Jak to jest, że umawiasz się z Wojtkiem, podczas gdy twój chłopak jest w Dublinie?
- Że co?! - Ania była równie zdziwiona jak ja.
- Skąd o tym wiesz? - nie kryłam swojej złości.
- Spotkałem Alicję - mogłam się spodziewać, że Ala nie wytrzyma długo i się komuś wygada.
- Nie chciałam się z nim umawiać, ale ani on, ani Ania nie wiedzieli, że jestem z Reusem i miało tak zostać - wyjaśniłam.
- Przepraszam.
- Nie przejmuj się - odparłam pośpiesznie. - Nie wiedziałaś przecież.
- Dlaczego się kryjecie? - seria pytań Bobka doprowadzała mnie do szału.
- Chcieliśmy mieć trochę prywatności - westchnęłam. - Nie udało się.
- Nie wtrącam się, po prostu mogłaś w takiej sytuacji Wojtkowi powiedzieć. On by nikomu nie wygadał, a tak to sobie robi nadzieję - Lewy był zły, w końcu Szczęsny to jego przyjaciel.
- Nie robię mu nadziei! Wyraźnie dałam mu do zrozumienia, że to koleżeńskie spotkanie.
- To tak nie działa. Naprawdę nie zauważyłaś, że on się kręci koło ciebie od dawna? Do tego znowu rozstał się z Sandrą, a on myśli, że jesteś wolna i nic nie stoi wam na przeszkodzie - w końcu zapaliło się zielone i Lewy nacisnął pedał gazu.
Ostatnia wypowiedź Roberta wgniotła mnie w fotel i nie miałam nic do dodania. Nie zachowałam się okej a jutro będę musiała ponieść konsekwencje.


*

Rano obudziła mnie piosenka Linkin Park. Wzięłam telefon do ręki i nie patrząc na wyświetlacz nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- Słucham?
- Nigdzie jeszcze nie byliśmy, a już piszą o nas - słysząc głos Wojtka od razu się rozbudziłam. - Wybacz, jeżeli cię obudziłem.
- Nie szkodzi - odparłam. Po chwili dotarło do mnie to, co powiedział wcześniej. - Jak to o nas piszą?!
- Też się zdziwiłem. Dostałem rano e-maila od kolegi z Arsenalu, że jesteś o wiele ładniejsza od Sandry. Artykuły i zdjęcia pojawiły się też na polskich stronach internetowych.
- Wojtek, zadzwonię do ciebie potem - rozłączyłam się.
Przeklęłam pod nosem i czym prędzej wyskoczyłam z łóżka. Włączyłam laptopa i zdenerwowana weszłam na pierwszą lepszą stronę plotkarską.
"Wojciech Szczęsny i jego nowa dziewczyna na meczu Polska-RPA". Otworzyłam to i zobaczyłam parę linijek tekstu, a pod tym zdjęcia. Ja, Wojtek i Ania na meczu, a pod tym kolejne, jak stoimy pod stadionem i żegnamy się całując w policzek.
"Jak donosi nasz informator para już kiedyś się ze sobą spotykała. Dziewczyna jest też bliską przyjaciółką Roberta Lewandowskiego i Anny Stachurskiej".
Później weszłam na jakąś angielską stronę i wśród artykułów o wygranej Anglii znalazłam też o mnie i o Szczęsnym.
"Grający w Arsenalu Londyn i pochodzący z Polski Wojciech Szczęsny był widziany wczoraj ze swoją nową dziewczyną na Stadionie Narodowym w Warszawie na meczu Polska-RPA.
Reprezentacja Polski niedługo zmierzy się z Anglią w meczu eliminacji do Mistrzostw Świata, które odbędą się w 2014 roku w Brazylii. Zawodnik Arsenalu, który nie został powołany na mecze swojej kadry pociesza się w ramionach swojej nowej zdobyczy."
Zamknęłam te głupie strony i otworzyłam Skype'a z nadzieją, że Marco jest dostępny. Zielony znaczek trochę mnie pocieszył, ale jednocześnie obawiałam się jego reakcji.
Moim oczom ukazał się widok Mario, który uśmiechał się od ucha do ucha.
- Ładny szlafrok - powiedział. Prawda, moje fioletowe wdzianko zbyt gustowne nie było. - Marco się kąpie.
- Mario, a on już...
- Tak - nie musiałam kończyć pytania. - Nie był za szczęśliwy.
- Jak się dowiedział? - czułam, że chyba zaraz wybuchnę płaczem, jeżeli z nim nie porozmawiam.
- Wpadliśmy rano do pokoju Mesuta i Poldiego, który był pisania e-maila - Goetze odwrócił głowę i kiwnął w stronę komputera. - Ktoś chce z tobą porozmawiać.
Chłopak zmył się, a jego miejsce zajął Marco. Nie chciałam przeprowadzać takiej rozmowy z nim przez ekran komputera, ale nie miałam innej możliwości.
- Marco, to nie tak, jak myślisz.
- Skąd możesz wiedzieć, co ja myślę? - obruszył się.
- Wojtek to tylko kolega, spotkaliśmy się na meczu, to wszystko - tłumaczyłam się.
- Dziwne, że najpierw byłaś tam jeszcze z Anią, a potem już tylko z nim - blondyn nie był przekonany co do mojej wersji wydarzeń.
- Bo Lewy z Anną odeszli na bok, bo on chciał pogadać ze mną w cztery oczy.
- A na koniec cię pocałował.
- W policzek! - bolał mnie ten chłód z jego strony. - Jakoś z Mario czy Lewym też się tak żegnam i nie ma problemu.
- To co innego. Nie rozumiesz tego? Nie liczysz się z moimi uczuciami.
- Marco, nie mów tak - przełknęłam ślinę i zaczęłam mrugać powiekami, żeby odgonić łzy.
- Wiesz co? Nie mam ochoty z tobą rozmawiać - rzekł, po czym obraz zniknął.
__________________________________________
Zła ja. Nowy wątek z Wojtkiem się wplata, hyhy. :D
Nie wiem czy Szczęsny się lubi z Podolskim ani czy ze sobą mailują. Fikcja literacka to mogę. :D 
Rozdział dla umierającej na ból brzucha Werci i reszty magnaterii. <3
A no i Reus wczoraj zmiażdżył system!